O wystawie fotografii, która
została zdjęta kilka godzin po wernisażu, słyszałam jakiś czas temu od
znajomej. Opowiadała o czasie swoich studiów, gdy razem z Wacławem Górskim w
kole naukowym przy Instytucie Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa UMK
dokumentowali stan podwórek toruńskiej starówki. Finałem tych prac była wystawa
„Toruń – miasto nieznane”. To właśnie ta ekspozycja okazała się na tyle
kontrowersyjna, że musiała zniknąć co prędzej ze ścian galerii BWA w grudniu
1978 roku. Zastanawiałam się, co musiało być wtedy tak gorszącego, wstydliwego
i poruszającego w obrazie starówkowych podwórek, że ówczesne władze miejskie
zareagowały cokolwiek gwałtownie. Gdy przyłożyć do tego kontekst, że Toruń w
drugiej połowie lat siedemdziesiątych był świeżo po renowacyjnym liftingu z
okazji 500-lecia urodzin Kopernika, może być zrozumiałe, że włodarze na kwestie
wizerunku byli szczególnie wyczuleni. A co było na tych zdjęciach, jaką prawdę
odsłaniał surowy realizm, że nie wytrzymał konfrontacji z nią obowiązujący
obrazek z pocztówek, możemy zobaczyć dziś w Małej Galerii Fotografii ZPAF na wystawie
„Toruń – miasto nieznane II”. Ta dwójka w tytule sugeruje drugą odsłonę
ekspozycji, ale też i kontynuację, mamy zatem w jednej wystawie jakby dwie.
Obok wspomnianych już zdjęć podwórek Wacława Górskiego, które w oryginalnych passe-partout
wróciły do galerii po czterdziestu latach, wiszą współczesne ujęcia tych samych
miejsc autorstwa Andrzeja Skowrońskiego. I co ciekawe, ten współczesny zapis ma
podobną perspektywę, podobne ustawienie aparatu i podobną pochmurną aurą. Tylko
czy na tym podobieństwa się kończą? Są miejsca, które przeszły tak głęboką
transformację, że trudno je poznać, wysprzątane, zaaranżowane na kawiarniane
patio lub miejsca do rekreacji. Jednak niemała część podwórek zarejestrowanych
czterdzieści lat temu, wygląda dziś, jakby były odbite w lustrze,
zakonserwowane. Istna pętla czasu. Co prawda z niektórych miejsc zniknęły
schody i balkony, ale farba tak samo łuszczy się z przybudówek, kosze na
śmiecie, jak stały tak stoją, tylko drzewa, te co przetrwały, zdecydowanie są okazalsze.
Trochę, jakby w tych wąskich przesmykach chował się duch miasta, którego już
nie ma, którego z głównych ulic skutecznie przepędzono. Patrząc na te zdjęcia,
można bez wielostronicowych opracowań zrozumieć, że rewitalizacja, to proces złożony
i nie ma na nią jednej recepty, w której za zmianą fasady postępuje metamorfoza
całej kamienicy. Niekoniecznie. Z drugiej jednak strony, może taki
nieuporządkowany, mały kontrapunkt w tej turystycznej dzielnicy jest niezbędny
dla jakiegoś balansu.
Polecam zajrzeć na tę wystawę, bo
choć to fotografia dokumentalna, to poezji tam też całkiem sporo.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 06.11.2018