czwartek, 31 maja 2018

Kontakt 2018 powrót do źródeł festiwalu


W dniu otwarcia XXIV Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt przeszłam ulicami Starego Miasta. Tłum przemieszczał się ulicą Szeroką do Rynku Staromiejskiego. Tu święto jednej ulicy, tam drugiej, tu Noc Muzeów, tam Rowerowa Masa Krytyczna na elegancko i jeszcze kilka innych wydarzeń. Nie znalazłam ani jednego śladu, poza placem przed Teatrem im. Horzycy, rzecz jasna, że w mieście właśnie odbywa się jedna z istotniejszych imprez teatralnych w kraju. Podejrzewam, że gdybym zapytała przypadkowego przechodnia o Kontakt, wzruszyłby ramionami. I wcale nie dlatego, że w tym roku zniknęły z przestrzeni miasta plansze z programem festiwalu. Zalewają nas imprezy masowe, obliczone głównie na ilość odbiorców, konkurowanie z nimi, to jednak nie liga Kontaktu. Naturalnie z nostalgią westchnęłam nad czasem, gdy festiwalem torunianie żyli prawdziwie. Gdy czekali na choćby ten jeden dostępny dla wszystkich plenerowy spektakl. Gdy mieli poczucie, że w mieście dzieje się coś wyjątkowego, coś, co wykraczało poza lokalne granice. W tamtym czasie, gdzie by się głową nie obróciło, wzrok wszędzie odnajdywał ślady Kontaktu. Z racji, że jednego dnia odbywały się dwa, trzy spektakle, organizatorzy festiwalu przez wiele lat zmuszeni byli eksplorować przestrzeń miasta w poszukiwaniu miejsc dobrych na teatralną scenę. Brak sali widowiskowej był wtedy może bolączką, ale też i zaletą. Kontakt otwierał miasto na obcowanie ze światem teatru, konfrontował, łamał schematy i przede wszystkim zasysał publiczność jak magnes. Festiwalem miasto żyło. A dziś? Jak przebić się przez zgiełk nadmiaru wydarzeń, w którym zaczynamy powoli tonąć? Po 27 latach od pierwszego Kontaktu Andrzej Churski, dyrektor Teatru im. Horzycy i Paweł Pasza, dyrektor artystyczny, postanowili wrócić do źródeł festiwalu. Zawęzili teatralną perspektywę, budując program skoncentrowany wokół osi relacji Wschodu z Zachodem, podobnie jak w pierwszych edycjach. Jednocześnie poszerzyli formułę o nowy projekt, Laboratorium Kontaktu. To dzięki temu eksperymentowi festiwal otworzył się na nowych odbiorców. Warsztaty, czytania performatywne dramatów, wystawy, śniadania przed teatrem, potańcówka dawały naturalną możliwość spotkań publiczności z twórcami. I po raz pierwszy festiwal otwierał spektakl przygotowany specjalnie na tę okazję przez toruńskich aktorów „Wielkie niebo. Od wschodu do zachodu”. Organizatorzy nie skupili się w tym roku na promocji i identyfikacji, ale na realnej obecności, wymianie myśli i emocji, poza głównym nurtem. Kameralność i spotkanie znowu stały się walorem. To inny, świeży wymiar Kontaktu, a po tej edycji, mam wrażenie, że wektor poszukiwań skierowany jest na właściwą stronę, w przyszłość festiwalu.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  29.05.2018

czwartek, 24 maja 2018

Toruńscy rzemieślnicy na Rynku Staromiejskim

Pracę nad projektem „Chronione branże obszaru staromiejskiego Torunia w obiektywie artystów fotografików” twórcy skupieni w Związku Polskich Artystów Fotografików Okręgu Kujawsko-Pomorskiego rozpoczęli ponad rok temu. Toruńscy fotograficy: Justyna Rojek, Jacek Chmielewski, Marek Czarnecki, Zbigniew Filipiak, Stanisław Jasiński, Jacek Kutyba, Andrzej Skowroński wybrali 28 rzemieślników i na nich skierowali obiektywy. Teraz efekt tych działań możemy oglądać na wystawie plenerowej w zachodniej pierzei Rynku Staromiejskiego. Na planszach ustawionych w pobliżu pomnika Flisaka widzimy nie tylko twarze toruńskich rzemieślników, ale przede wszystkim ich warsztaty. Barber, cukiernik, fotograf, fryzjer, introligator, jubiler, kowal, kuśnierz, modystka, optyk, pieczątkarz, piekarz, szklarz, witrażysta, zdun. Niejednokrotnie osoby, które widzimy na zdjęciach, są nam znane, ale i bez trudu rozpoznajemy miejsca rozproszone po Starym Mieście, najczęściej w bocznych uliczkach. Te mikroreportaże wprowadzają nas na zaplecze zakładów, przyglądamy się pracy i podglądamy tajniki profesji. Na wystawie wśród prezentowych 15 branż, zabrakło mi szczególnie jednej, szewca. Mojego ulubionego rzemieślnika, pana Czesława z ulicy Żeglarskiej. Bez niego mieszkanie na Starym Mieście byłoby jeszcze bardziej nieznośne. To on ratuje obcasy moich i wielu setek innych butów. Pozdzierane przez wszechobecny bruk, podkleja, przybija, łata. Wszystko precyzyjnie i po mistrzowsku. Pan Czesław nie był chętny, żeby wystąpić w tym projekcie. Zapytałam go dlaczego. Odpowiedział: „ja jestem szewc, buty naprawiam, a nie gwiazda”. Niby tak, a jednak dla mnie jest gwiazdą wśród szewców. Jego obecność i działalność na Starym Mieście jest bezcenna. Podobnie jak wielu innych rzemieślników.
Tytułowe „branże chronione” skłoniły mnie do refleksji, jak w praktyce są one w  mieście ochraniane. Co robi się poza rozmowami o tym, że chronić warto? W jaki sposób zabezpiecza się i pomaga systemowo, by te niszowe zakłady nie zniknęły z przestrzeni Starego Miasta, ustępując miejsca kolejnym punktom z pamiątkami? Kartą rabatową Moja Starówka@? Ta wystawa jest niewątpliwie pretekstem do rozmów, ale i do szukania realnych rozwiązań. Wątek ochrony branż w obszarze staromiejskim pojawił się na śniadaniu biznesowym prezydenta z przedsiębiorcami, poprzedzającym otwieracie wystawy. Czy to pomoże rzemieślnikom? Chciałabym być optymistką. Odpowiedź jednak podsunęła mi już sama lokalizacja plansz tej wystawy. Niby są eksponowane w samym sercu Starego Miasta, ale na boku, na marginesie. Przyklejone do muru ratusza w jednym ciągu z pamiątkami. Schowane. Symboliczne to. A wystawę oglądać można przez najbliższy tydzień, do 30 maja.
 
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  22.05.2018

czwartek, 17 maja 2018

Tysiące ebooków dostępne w Książnicy Kopernikańskiej


Jeszcze do niedawna w dyskusjach o wyższości papierowej książki nad ebookiem, wydawało się, że ta pierwsza jest w defensywie. Nie dość, że czytelnictwo wśród rodaków spada, to jeszcze moda na czytniki z e-papierem rozpycha się coraz mocniej na rynku czytelniczym. Wieszczono odwrót od tradycyjnej książki na rzecz elektronicznej. Czy faktycznie ten kierunek jest nieuchronny i biblioteki powinny pogodzić się z tym, że tysiące woluminów wypełniających ich półki przepadną w otchłani zapomnienia? Niekoniecznie. Niezależne badania naukowe z kilku ośrodków, prowadzone na różnych grupach wiekowych, potwierdziły, że z książki papierowej tak szybko jednak nie zrezygnujemy. Nie chodzi tu wcale o sentyment i możliwość zmysłowego obcowania z przedmiotem. Dowiedziono, że mózg treści czytane z tradycyjnego papieru przyswaja na dłużej i głębiej angażuje wyobraźnię. Zatem prymat czytnikowych ekranów nie grozi nam tak szybko. I niesłuszne jest ustawianie e-papieru w opozycji do tradycyjnego, traktowanie go jako konkurencji. Ebooki na czytnikach to po prostu technologiczne poszerzenie możliwości korzystania z literatury, a nie zagrożenie mające coś wyprzeć.
Przyznam, że długo nie byłam entuzjastką ebooków. Argumenty o możliwości noszenia w torebce bez wysiłku tysiąca książek, dostęp do ulubionych tytułów bez potencjalnych  roztoczy, czy e-papier, który nie męczy oczu, przekonywały mnie, ale nie wpływały jednak na modyfikację nawyków czytelniczych. W jaki więc sposób przekonać zadeklarowanego czytelnika książek tradycyjnych do czytania ich elektronicznych wersji? Wystarczy dać nieograniczony dostęp do ebooków. Tak właśnie zrobiła Książnica Kopernikańska. Od marca biblioteka udostępnia swoim czytelnikom możliwość bezpłatnego korzystania z serwisu Legimi. Można tam znaleźć tysiące tytułów, w tym również nowości wydawnicze. Wystarczy pobrać z biblioteki kod, założyć konto w serwisie Legimi, zalogować się, wprowadzić pobrany kod, uaktywniać miesięczny abonament i voilá. Wiedziona ciekawością wstukałam w wyszukiwarkę „Opowiadania bizarne” Olgi Tokarczuk. Były dostępne. Przeczytałam i wiem, że na tej jednej książce nie poprzestanę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że głównym celem Książnicy Kopernikańskiej nie jest przekonywanie swoich czytelników do porzucenia tradycyjnych książek na rzecz ich elektronicznych wersji. Poszerzenie oferty o ebooki to raczej pomysł, by przyciągnąć nowych czytelników. I jednocześnie dowód na to, że instytucja ta jest w pełni nowoczesna. Polecam korzystanie z serwisu. Opowiadania Olgi Tokarczuk również polecam.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  15.05.2018

czwartek, 10 maja 2018

Toruński praktyczny patriotyzm na stulecie niepodległości


Cykliczne konferencje zogniskowane wokół „Zabytków młodszego pokolenia”, czyli tych z XIX i XX wieku, wbijają coraz mocniej klin w myślenie o Toruniu, jako o miejscu, w którym wyłącznie obcujemy z „gotykiem na dotyk” w towarzystwie oczywiście Kopernika, przegryzając całość piernikiem. Toruński Oddział Stowarzyszenia Historyków Sztuki postawił sobie cel, by cyklicznie przybliżać i popularyzować wiedzę o budynkach i miejscach mniej znanych, niedocenianych, nierzadko degradowanych i niszczonych. Wszystko po to, by za wiedzą szło powszechne rozumienie tego, co zostawili nam poprzednicy nie tylko sprzed sześciu wieków, ale ci sto lat temu także. By poszerzać świadomość społeczną, co na naszych oczach zniknęło i ciągle znika z przestrzeni na rzecz nowego, niekoniecznie lepszego. By uwrażliwiać na pamiątki przeszłości nie tak odległej, bo są one nośnikiem dziedzictwa kulturowego, które dostaliśmy w pokoleniowy depozyt, a nie na absolutną własność. Pokłosiem każdego spotkania jest publikacja zbierająca materiały sesyjne, dotąd ukazało się sześć tomów z tej młodszej historii Torunia, jego zabytków i kultury. Najbliższe, siódme sympozjum odbędzie się w sobotę 12 maja w Centrum Dialogu - Bibliotece Diecezjalnej w ramach Europejskiego Roku Dziedzictwa Kulturowego 2018, tym razem pod tytułem „Praktyczny patriotyzm 1918/1920 - 2018. Różne odsłony”. Program skupiony jest wokół stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości z akcentem na fakt, iż zbiega się to wydarzenie z uzyskaniem przez Polki praw wyborczych. Oczywiście z uwagą, że Toruń owo stulecie od chwili, gdy władzę nad miastem przejęła administracja polska, świętować będzie dopiero za dwa lata.
Praktyczny patriotyzm w tytule konferencji otwiera pole do spojrzenia na to, jakimi pragmatycznymi formami działania po odzyskaniu niepodległości gruntowało się w naszym mieście państwo polskie. Jak zagospodarowywano przestrzeń publiczną, zmieniając nazwy ulic i bohaterów na pomnikach. Jak pozbywano się niechcianych zabytków i pamiątek. Jak zapładniano wyobraźnię zbiorową, używając sztuki i artystów do postępującej polonizacji. Z drugiej strony, w jakim stopniu usuwanie śladów niechcianego, pruskiego okresu w życiu miasta, pozostawało, mimo wszystko, zabiegiem kosmetycznym, inwazyjnym owszem, ale pozwalającym na łączność z czasem minionym. Zachowującym to, co lokalnie wyróżnia i stanowi wartość ponad przemijającymi systemami politycznymi. Po roku 1920 została przecież twierdza i niezmienna obecność wojska, które nadal miało realny wpływ na życie miasta. A i pierwsze uchwały rady miejskiej wpisywano w księgi, gdzie nagłówki druków ciągle jeszcze były w języku niemieckim. Na koniec organizatorzy chcą skłonić do refleksji, czy za współczesny, praktyczny patriotyzm można uznać dbanie o pamięć? Całościową, nie wybiórczą.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  08.05.2018