Powszechny przekaz utrwalił
legendę, że Wyspiański skupił się na pastelach i ołówku, a rezygnował z
techniki olejnej, ponieważ był uczulony na biel ołowiową. Jest w tym sporo
prawdy, ale być może, był to jedynie pretekst usprawiedliwiający wybór artysty.
Jako uczeń Matejki nie zapożyczył od mistrza techniki, ale poszukiwał własnego
języka. Niewykluczone też, że był świadomy swoich niedoskonałości warsztatowych
i zawstydzało go, gdy porównywał się z innymi twórcami. Po wystawie prac Olgi
Boznańskiej szczerze zapisał: „No, mój Boże i jak się tu teraz brać do
malowania, kiedy panna Boznańska już tak świetnie maluje, jakże długo trzeba by
czekać - zanim by się tak co wykonać umiało, a tu - kto wie - ile na wszystko
mamy czasu”. I tak punkt ciężkości swojego talentu położył na kresce, którą
doprowadził do perfekcji. Esencjonalność i uproszczenie w obrazowaniu świata i
postaci. Skrót otwierający wachlarz znaczeń i odniesień, nasączony ekspresją i
nieodłączną melancholią. Tak można w kilku słowach scharakteryzować prace
plastyczne młodopolskiego twórcy. Trudno znaleźć osobę, która by nie znała choć
jednej z nich. Wyspiański należy do grona tych artystów, których dzieła dość
dobrze rozpoznajemy, ale i znamy głównie z reprodukcji. Teraz w Ratuszu
Staromiejskim jest niezwykle rzadka okazja, by zobaczyć jego rysunki i szkice w
oryginale. To wyjątkowa sytuacja, muzealnicy niechętnie eksponują papier, który
jest tu głównym nośnikiem. Możemy oglądać prace zebrane praktycznie z całego
okresu twórczego artysty. Między innymi portrety śpiącego Stasia i Ireny
Solskiej, szkice do witraży wawelskich, ilustracje do przekładu „Iliady”,
projekt plakatu do dramatu „Wnętrze”, cykl obrazów „Widok z okna pracowni artysty
na kopiec Kościuszki”. Zatrzymana w kresce nostalgia i efemeryczność. Jakby za
chwilę cały ten świat przedstawiony miał rozsypać się i prysnąć. Patrząc na te rysunki,
można poczuć kruchość i ulotność talentu, którego nie udźwignęła epoka. A i
teraz Wyspiańskiemu z nami wcale nie tak łatwo. Choć powszechnie uznany za
czwartego wieszcza, to nie doczekał się swojego stałego miejsca. I raczej nie
ma co na to liczyć, mimo że muzea buduje się ostatnio na potęgę. W teatrze
pojawia się z rzadka. W galeriach bywa okazjonalnie. W ubiegłym roku minęło 110
lat od jego śmierci i ta rocznica była przyczynkiem do przypomnienia sobie o
młodopolskim artyście. Wystawa, którą możemy oglądać w Toruniu, była wcześniej prezentowana
w Stalowej Woli. A gdyby ktoś miał ochotę na więcej, to aktualnie w krakowskim
Muzeum Narodowym można zobaczyć prawie pięćset dzieł artysty zgromadzonych w
jednym miejscu. To wyjątkowy czas. Zatem „Wyspiańskiego” w Ratuszu
Staromiejskim przegapić nie można.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 05.06.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz