piątek, 24 sierpnia 2018

Grecka plaża i płonąca podłoga w Muzeum Kopernika


Co byśmy zrobili bez Kopernika? Gdyby tak jakimś zrządzeniem losu i historii nie urodził się on w naszym mieście, a tak na przykład w Krakowie czy na Śląsku i nie był już taki nasz? Jakiegoż patrona szukałaby wtedy uczelnia, fabryka, sklepy czy hotele? Z pewnością gotyk przetykany piernikami byłby wystarczającym magnesem dla turystów, jednak trudno sobie wyobrazić, że Kopernika nie ma przy ratuszu. O jedno muzeum byłoby też mniej. I o ile poprzednią wersję Muzeum Kopernika można by jakoś przeboleć, to brak jego najnowszej odsłony byłaby faktycznie nieodżałowany. Kto jeszcze nie widział, powinien koniecznie to nadrobić. Muzeum po remoncie, w porównaniu z tym, co znaliśmy, spokojnie można określić przełomem w duchu kopernikańskim. Zaskoczeń jest tam sporo. Rozgwieżdżone niebo w muzeum astronoma, choć zachwyca,  nie dziwi zupełnie, ale nagłe przenosiny na grecką plażę czy płonąca podłoga zdecydowanie oszołamia. Wystawa może robić wrażenie nieco eklektycznej, przetykana multimediami, artefaktami i drobnymi rekonstrukcjami łączy wiele wątków i kilka technik narracyjnych. Same losy Kopernika i jego rodziny są tylko jednym z motywów, który prowadzi nas przez wyremontowane sale toruńskiego muzeum. Spora część ekspozycji to opowieść o życiu w mieszczańskiej kamienicy i samym mieście w czasach Hanzy, okraszona takimi smaczkami, jak średniowieczna latryna czy wyłowione z morza beczki z gmerkami toruńskich kupców. W ekspozycję wpleciona jest też  historia rozwoju nauki wraz ze starożytnymi i średniowiecznymi wyobrażeniami wszechświata, a także dzieje odkryć geograficznych. Nie brakuje opus magnum, czyli motywu księgi, której wydanie drukiem zburzyło nie tylko ówczesny porządek świata, ale i najprawdopodobniej przyczyniło się do śmierci samego Kopernika.
Gdy w Muzeum Kopernika trwał jeszcze remont, byłam we Fromborku. Przewodniczka, jak usłyszała, że po muzeum oprowadza gości z Torunia, zaczęła boleć nad tym, że my nie potrafimy „dzielić” się Kopernikiem, że w ogóle nie wspominamy o jego fromborskim czasie, jakby całe życie był związany tylko z jednym miejscem, tym w którym się urodził. A oni przecież mówią o naszym mieście i pierniki sprzedają. Zaprosiłam ją wtedy do toruńskiego muzeum, gdy będzie już po remoncie, zapewniając trochę na wyrost, że nowa odsłona nie pominie tego szczegółu, że dorosłe życie i aktywność astronomiczną prowadził poza Toruniem. I faktycznie w nowej ekspozycji napomknięcie o tym fakcie, że przebywał we Fromborku, na sam koniec znajdziemy. A że drobne? No cóż, może faktycznie nie umiemy się „dzielić” Kopernikiem, bo co byśmy bez niego zrobili?

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  21.08.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz