środa, 31 października 2018

„Strażnicy” to tajemnice ukryte w murach toruńskich kamienic


Jadąc niedawno pociągiem, mimowolnie przysłuchiwałam się opowieści kobiety z Krakowa o tym, jak to domniemanym spadkobiercom udaremniono przejęcie kamienicy, w której mieszkała. Pojawili się nagle i traf chciał, że chwilę po tym, jak zmarła staruszka, ostatnia osoba, która pamiętała prawowitego właściciela i znała tragiczne losy jego rodziny. Kamienica była oczywiście pożydowska. I nie działo się to w latach dziewięćdziesiątych, ale z opowieści wynikało, że teraz, całkiem niedawno. Przypomniała mi się ta zasłyszana z pociągu historia, gdy czytałam powieść Wojciecha Giedrysa „Strażnicy”. Gdy warszawską aferą reprywatyzacyjną żyje cała Polska, Giedrys kręci się po lokalnym podwórku i zadaje pytanie - a w Toruniu, to jak to było z tym majątkiem pożydowskim, z tymi kamienicami? I tu w pierwszej chwili może pojawić się delikatne zdumienie – jakim kamienicami? Społeczność żydowska przed wojną stanowiła niewielki procent ogółu mieszkańców Torunia, jednak nawet tak nieliczna grupa gdzieś mieszkała, gdzieś prowadziła interesy, gdzieś się bawiła. W powieści pojawiają się prawdziwe adresy i prawdziwe nazwiska. Autor ze strzępków informacji, ksiąg adresowych, reklam i publikacji gazetowych, próbuje odtworzyć nie tyle historię toruńskich Żydów, ile uzupełnić pejzaż i nanieść na siatkę minionych zdarzeń ich obecność. Wypełnić te drobne, puste przestrzenie nie konkretnymi losami ludzkimi, ale tym, czego materialnie kiedyś dotykali. Nazywa, co zostało, a co zostało wymazane, rozebrane. Przywołuje przeszłość, która przez to, że nieznana, zdaje się pulsować tajemnicą. Nie ma w powieści co prawda historii żydowskiego cmentarza, jednego z niewielu na Pomorzu, który przetrwał wojnę i dopiero w latach siedemdziesiątych został zlikwidowany przez ówczesne władze, a to, co stało się z macewami z tej nekropolii, obrosło już wstydliwą legendą. Pojawia się za to obrazek, jak Niemcy w 1939 roku rozbierają budynki zespołu synagogalnego. Choć wątek żydowskiego majątku skupia uwagę i silnie działa na wyobraźnię, to jednak nie o nim tylko jest to opowieść.
W „Strażnikach” Giedrys sięgnął po kryminał, jako formę, ale nie jest to klasyczna powieść tego gatunku. Jest trup i to nie jeden, jest policjant, dziennikarz śledczy, jest i śledztwo, które toczy się wielowątkowo i na kilku poziomach. Chodzimy ulicami Torunia, jednak nie malownicze plenery interesują autora. Zanurza nas pod powierzchnię tego pięknego, magicznego miasta, idealnego tła do słitfoci i zeskrobuje kolorową farbę, by dostać się do mentalnej tkanki. Tego, co wielu może przeczuwa, podejrzewa lub domniemywa. Odwraca role, to czytelnik staje się tym, który tropi, który ma rozpoznać, co może być prawdą, a co jest tylko fikcją.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  30.10.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz