Z Katarzyną Kluczwajd kojarzy mi
się wrażliwość na detal. Za jakiegokolwiek temat z dziejów miasta by się nie
zabierała, można odnieść wrażenie, że zaczyna od szukania szczegółów, drobnych
kluczy, którymi na swój sposób interpretuje rzeczywistość przeszłą. Naturalnie
zgodnie z faktami i odniesieniem do źródeł. „Widzimy, to co wiemy”, to zdanie Kluczwajd
powtarza chyba na każdym spotkaniu popularyzującym historię Torunia, szczególnie
wtedy, gdy na starym, dobrze wszystkim znanym zdjęciu wskazuje niedostrzegany
przez nikogo wcześniej szczegół, który prowadzi do odkrycia nieistniejącego już
detalu architektonicznego. I nie chodzi w tym powiedzeniu wcale o to, by
wykazać się ponadprzeciętną spostrzegawczością, bardziej, by uwrażliwiać oko słuchaczy,
aby nie patrzyli na świat odtwórczo i sztampowo.
W swojej nowej książce „Piernikajki,
czyli toruńskie piernikowe bajki” Katarzyna Kluczwajd jest wierna umiłowaniu do
wyszukiwania historycznych detali i opowieści z Toruniem w tle. Ale tym razem
wykracza poza fakty oraz źródła i idzie dalej, dużo dalej. Najpierw piernik
łączy z bajką i tak wychodzi jej piernikajka, a potem z legend, wyimków
historii, które znamy i rozpoznajemy mniej lub bardziej, konstruuje nową, surrealistyczną
rzeczywistość. Oczywiście piernikową, bo przecież tu nic inne poza piernikowe
być nie może. Ową piernikowość doprowadza chwilami do męczącego absurdu, gdzie ultratwardy
piernik dobry jest na koło u wozu, na krucyfiks sądowy i na szafot, gdzie
burmistrz Rösner traci głowę.
W trzydziestu sześciu bajkach
znajdujemy alternatywną historię naszego miasta, jakby wyjętą z innego wymiaru,
gdzie czas jest bardziej spiralą, w której cząstki faktów obracają się razem z fikcją,
tworząc podobnie jak w kalejdoskopie, przy najmniejszym poruszeniu, coraz to bardziej
hybrydowe obrazki. Kreacja autorska w warstwie słownej nasycona jest tak silnie
neologizmami i wyginaczami słownymi, że książce towarzyszy stosowny słownik. Na
końcu znajdziemy również indeks faktów, firm, osób i cytatów ze świata
realnego, tak żeby w finale wrócić jednak do rzeczywistości. Choć całość wydaje
się bardziej żartem historyka, który puszcza wodze fantazji, to nie brakuje w
książce gorzkich i ironicznych komentarzy do współczesnych poczynań lokalnych
władz. Historia połączenia miasta Lewego, tego gorszego, z Prawy, tym lepszym, po
stu latach wciąż brzmi aktualnie.
Moją ulubioną bajką z tego zbioru
jest opowieść o cudownym pudełku Pierni(ko)dyna, który spełniał prośby, ale
tylko dotyczące naszego miasta. Mała Gusia, która uwolniła ducha, miała całą
listę życzeń, a na jej początku było marzenie, by Piękna Madonna powróciła do
miasta. Jakby się takie pudełko dziś Toruniowi przydało.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 23.10.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz