piątek, 26 października 2018

Piernikowe opowieści o Toruniu dawnym i dzisiejszym


Z Katarzyną Kluczwajd kojarzy mi się wrażliwość na detal. Za jakiegokolwiek temat z dziejów miasta by się nie zabierała, można odnieść wrażenie, że zaczyna od szukania szczegółów, drobnych kluczy, którymi na swój sposób interpretuje rzeczywistość przeszłą. Naturalnie zgodnie z faktami i odniesieniem do źródeł. „Widzimy, to co wiemy”, to zdanie Kluczwajd powtarza chyba na każdym spotkaniu popularyzującym historię Torunia, szczególnie wtedy, gdy na starym, dobrze wszystkim znanym zdjęciu wskazuje niedostrzegany przez nikogo wcześniej szczegół, który prowadzi do odkrycia nieistniejącego już detalu architektonicznego. I nie chodzi w tym powiedzeniu wcale o to, by wykazać się ponadprzeciętną spostrzegawczością, bardziej, by uwrażliwiać oko słuchaczy, aby nie patrzyli na świat odtwórczo i sztampowo.
W swojej nowej książce „Piernikajki, czyli toruńskie piernikowe bajki” Katarzyna Kluczwajd jest wierna umiłowaniu do wyszukiwania historycznych detali i opowieści z Toruniem w tle. Ale tym razem wykracza poza fakty oraz źródła i idzie dalej, dużo dalej. Najpierw piernik łączy z bajką i tak wychodzi jej piernikajka, a potem z legend, wyimków historii, które znamy i rozpoznajemy mniej lub bardziej, konstruuje nową, surrealistyczną rzeczywistość. Oczywiście piernikową, bo przecież tu nic inne poza piernikowe być nie może. Ową piernikowość doprowadza chwilami do męczącego absurdu, gdzie ultratwardy piernik dobry jest na koło u wozu, na krucyfiks sądowy i na szafot, gdzie burmistrz Rösner traci głowę.
W trzydziestu sześciu bajkach znajdujemy alternatywną historię naszego miasta, jakby wyjętą z innego wymiaru, gdzie czas jest bardziej spiralą, w której cząstki faktów obracają się razem z fikcją, tworząc podobnie jak w kalejdoskopie, przy najmniejszym poruszeniu, coraz to bardziej hybrydowe obrazki. Kreacja autorska w warstwie słownej nasycona jest tak silnie neologizmami i wyginaczami słownymi, że książce towarzyszy stosowny słownik. Na końcu znajdziemy również indeks faktów, firm, osób i cytatów ze świata realnego, tak żeby w finale wrócić jednak do rzeczywistości. Choć całość wydaje się bardziej żartem historyka, który puszcza wodze fantazji, to nie brakuje w książce gorzkich i ironicznych komentarzy do współczesnych poczynań lokalnych władz. Historia połączenia miasta Lewego, tego gorszego, z Prawy, tym lepszym, po stu latach wciąż brzmi aktualnie.
Moją ulubioną bajką z tego zbioru jest opowieść o cudownym pudełku Pierni(ko)dyna, który spełniał prośby, ale tylko dotyczące naszego miasta. Mała Gusia, która uwolniła ducha, miała całą listę życzeń, a na jej początku było marzenie, by Piękna Madonna powróciła do miasta. Jakby się takie pudełko dziś Toruniowi przydało.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  23.10.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz