W połowie nauki w liceum
dołączyła do mojej klasy dziewczyna, która przyjechała ze Stanów Zjednoczonych.
Spędziła tam dzieciństwo i wczesną młodość, czas emigracji rodziców. Z racji,
że uczyła się z pasją języka niemieckiego i chciała to kontynuować, dyrekcja
szkoły uznała, że klasa z zaawansowaną nauką języka będzie odpowiednia dla
osoby, która przyjechała przecież ze Stanów. Bardzo szybko okazało się jednak,
że nie tylko odstawała poziomem, ale i nie rozumiała znaczenia najbardziej
podstawowych słów. Zapytana przez nauczycielkę, co w taki razie robili tam na
lekcjach tego języka, była bardzo zdumiona. Jak to co? Gotowali potrawy kuchni
niemieckiej, przebierali się w stroje ludowe, uczyli tańców, wyszywali coś. To
były bardzo fajne lekcje, bardzo je lubiła, te nasze raczej ją rozczarowały.
Nie przywołałam tej anegdoty, by obśmiać metodykę nauki języka obcego za
oceanem w początkach lat dziewięćdziesiątych, ale ta historyjka w zupełnie
nieoczywisty sposób zawsze mi się przypomina, gdy zbliża się Halloween wraz z
dyskusją za i przeciw. Może dlatego, że widzę, jak daliśmy się nabrać, podobnie,
jak wspomniana koleżanka. Bo niby nic złego nie ma w tym, że zrobi się lampion
z dyni, jakież to może być inspirujące. Albo, że w stroju wampira, czy białej
damy pobiegnie się na imprezę lub po cukierki. Niby nic. Poznajemy obyczaje
innych kultur, obrzędy, święta, a że tak po powierzchni. No cóż, jest zabawa,
jest fajnie. Gorzej, gdy ktoś zapyta o rozumienie tego, co się robi i dlaczego.
Wtedy zaczyna się trudniej, bo gdy sięgnąć głębiej do znaczenia halloweenowego
obrzędu, jego źródła i istoty, może okazać się, że to, co naśladujemy, jest li
tylko karykaturą i ma niewiele wspólnego z duchem święta. Dlatego lepiej pozostać
na poziomie zabawy. I tam właśnie wolą zatrzymać się obrońcy Halloween i bronić
tejże, odpierając śmiechem argumenty z jednej strony zatracania własnego
dziedzictwa kulturowego, z drugiej natury zagrożeń duchowych. Bo cóż za sobą,
poza radością, mogą nieść niewinne przebieranki nawet za najbardziej upiorne
demony? Jeśli kogoś nie przekonują pozamaterialne argumenty przeciwników, to
nie łudźmy się, że o nic poza zabawą tu nie chodzi. Chodzi zawsze o to samo,
gdy nie wiadomo, o co chodzi. W tym halloweenowym zamieszaniu karykaturą jest
nie ta cała przebieranka, ale fakt, że przyjęliśmy to święto nie swoje, za
swoje, a bóg marketingu zaciera zachłanne ręce. I to mnie chyba najbardziej i
śmieszy i smuci jednocześnie.
Dziś o godzinie 22:00 aktorzy Teatru
im. Wilama Horzycy zapraszają na wyjątkowe, performatywne czytanie „Dziadów”
części II Adama Mickiewicza. Dokładnie w noc dziadów, w czasie gdy, według
ludowego przekazu, świat widzialny przenikają istoty z tego niewidzialnego,
Guślarz słowami wieszcza wywoływać będzie duchy. To taka kulturalna przeciwwaga
dla trykotowych kościotrupów. Zatem cytując internetowego mema: „Halloween?
Dziady, Idioto!”
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 31.10.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz