poniedziałek, 27 listopada 2017

Emigracyjna sztafeta pokoleń w „Cichej nocy”

W „Cichej nocy” Domalewskiego możemy przejrzeć się jak w lustrze. I nie ma znaczenia, że zabiera nas w ten „dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy” na wieś, na prowincję, do Polski B, gdzie grzęźniemy po kostki w błocie, bo poszczególne sekwencje i sceny tej kolacji mogłyby być równie dobrze odtwarzane w wielu innych domach niekoniecznie tych z obrzeży mapy. Choć początkowo możemy dać się zwieść i ulec złudzeniu, że reżyser wprowadza nas do tej samej rzeczywistości, którą znamy z filmów Smarzowskiego, kadry z błotem czy płonącym na odludziu domem wydają się wręcz cytatami, automatycznym skojarzeniem, to jednak jest to tylko estetyczny pozór. Świat, w który wchodzimy, wprawdzie daleki jest od idyllicznych odświętnych obrazków z dzwoneczkami w tle, ale trudno też tu mówić o brutalnej patologii. Jest to coś pośrodku, jakaś wypadkowa, średnia. Zwykła, przeciętna rodzina skoncentrowana na corocznie odtwarzanych czynnościach świątecznych. Tak jak zawsze było, tak po wierzchu, bez refleksji, bo trzeba, tak być powinno. Rytuały, które spinają w całość rodzinę, gdy wszyscy nagle spotykają się jednocześnie w tej samej przestrzeni, są razem. Każdy zna swoje miejsce i zadanie, gładko wchodzi w rolę graną w rodzinnym kole. Niby najbliżsi, a każdy jakby trochę osobny, schowany za maską. Niby gwar i sporo słów fruwa nad głowami, a o niczym istotnym się tam nie rozmawia. Dowcipy, przytyki, strofowania. Nie znamy tego? Wódka leje się przy stole i poza nim, podchmielony dziadek wywołuje politowanie, rubaszny wujcio pożartuje, mąż tyran przyłoży żonie nie tylko werbalnie, ale i fizycznie, gdy ma ona odmienne zdanie, chwilę później bracia staną w obronie siostry, po czym poturbowanego szwagra posadzą, jakby nigdy nic przy stole. Ot, rodzinne sytuacje, a ostatecznie i tak usta całej familii ułożą się w podobny, wesoły uśmiech do pamiątkowej fotografii. Do tego obowiązkowo słowa o narodzinach w Betlejem odczytywane przy wtórze znudzonych min nastolatków i kolęda. Tytułowa „Cicha noc” fałszowana na skrzypcach przez młodszą siostrę bohatera jest symbolicznym podsumowaniem tej kolacji. Rozmowy istotne toczą się gdzieś na boku, na ławce przed domem, w garażu. To nie tak, że tylko pozory łączą tę rodzinę. Niewypowiedziane żale i pretensje mieszają się z czułością i troską. Prawdziwe relacje i bliskość są kameralne, intymne, trochę nawet jakby wstydliwe. Są tam też tajemnice i urazy, rysy i pęknięcia.
Główny bohater podobnie, jak jego ojciec uczestniczy w emigracyjnej sztafecie pokoleń za chlebem. Jednak dla niego to nie zarobkowy stan przejściowy z odkładaniem życia na potem. On nie chce powielać błędów ojca, chce prawdziwego życia i autentycznych relacji. Teraz już. Gdy przyjeżdża do domu na święta, to nie po to, by spędzić ten czas z rodziną, on ma do załatwienia interes. Tę wigilię może jeszcze odbębnić jak co roku, by potem żyć szczęśliwie w świecie bez błota i pozorów. Ta wizja lepszego życia okazuje się równie krucha i ulotna, niczym marzenie o idyllicznych, magicznych świętach, które wielu nosi gdzieś w wyobraźni, a co roku siada przy stole i rytualnie odgrywa dobrze znaną sobie rolę, by nie naruszać porządku i ładu wspólnoty. By było jak zawsze. Tyle że skazuje to na emigrację, jeśli nie faktyczną, to tą wewnętrzną.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  21.11.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz