Kilka dni temu opowiadałam znajomym
ubrane w anegdotę zdarzenie z nowo otwartego sklepu znanej sieci kosmetycznej.
Jak to zachęcona promocjami weszłam tam, nie spodziewając się, że prawie od
progu będę dla ochrony bardziej potencjalnym złodziejem, niż klientką. Opowieść
spointowałam nieco żartobliwie stwierdzeniem, chcecie zobaczyć, jak czuje się
bezpodstawnie oskarżana osoba, mała psychodrama w tamtym sklepie na to
pozwala. Po mojej historii nikomu nie
było jednak do śmiechu, okazało się, że każdy miał za sobą podobne
doświadczenie. Nikt nie przeżył sytuacji dosłownego upokorzenia związanego,
choćby z przeszukaniem, ale kontrolujący wzrok i postawa ochroniarza,
niejednokrotnie skutecznie odstraszała nie tyle od kradzieży, której nikt nie
planował, ile od zakupów, które były właściwym celem wizyty w danym sklepie. W
rozmowie przewijały się te same sieci spożywcze i kosmetyczne. Gdy weszłam na
fora internetowe, by przyjrzeć się, czy to faktycznie jest problem, tylko
utwierdziłam się w przekonaniu, że gdyby zrobić badania, to mogłoby się okazać,
że 99,9% klientów, choć raz podczas zakupów poczuło się w sklepie jak
potencjalny złodziej. A gdyby wpuścić takie zapytanie w media społecznościowe z
hasztagiem na przykład jazłodziejw skala oznaczeń mogłaby przyćmić wiele akcji
promocyjnych tychże sklepów. To dlaczego jako klienci na to pozwalamy?
Oczywiście jasne jest dla mnie, że kradzieże w sklepach są udręką sprzedawców i
mają oni prawo chronić się przed stratami, ale czy kosztem klientów? A może
sami sobie jesteśmy winni?
W tym samym czasie ogólnopolskie
media obiegła historia pani, która rzekomo pomyliła się przy ważeniu pierogów i
oszukała sklep na kwotę 1,14 zł. Wydźwięk medialny całej afery koncentrował się
na niewspółmiernych do przewiny szykanach, a także próby usprawiedliwienia jej
postępowania i bagatelizowania zdarzenia. Co do przesady w zastosowanych środkach
przymusu bezpośredniego pełna zgoda, a o winie orzeknie sąd. Ale czy faktycznie
powinniśmy wzruszać ramionami, że to tylko złotówka, innym razem, że tylko
batonik, czy garść orzechów? Czy społeczne przymykanie oczu na takie incydenty
nie powoduje, że sami skazujemy się na to, że w każdym kliencie ochrona sklepów
będzie widziała przede wszystkim złodzieja, a nie klienta? Choć z drugiej
strony, pewnie tak czy siak, będzie tak nas widziała, taka ich praca, niby.
Zatem czy jako konsumenci musimy się
na to godzić, że wraz z przekroczeniem progu niektórych sklepów dostajemy
etykietę „potencjalny złodziej”? Teoretycznie nie, zawsze przecież możemy pójść
do innego. Ale czy czasem wabik akcji promocyjnych nie powoduje, że przymykamy
oko, że zapominamy o tym, że pozwalamy na odcinanie nam kuponów z naszej godności.
I niejednokrotnie może się okazać, że gdyby tę godność przeliczyć na złotówki,
to w promocji, dla sklepu, jest ona warta zaledwie 1,14 zł. Może jednak warto
wtedy powtórzyć za filmowym bohaterem: „do Bydgoszczy będę jeździł” i ominąć
taki sklep szerokim łukiem. Ja tak robię. A Państwo?
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 14.11.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz