niedziela, 19 listopada 2017

Klient czy złodziej? Kim jesteśmy dla ochrony w sklepie

Kilka dni temu opowiadałam znajomym ubrane w anegdotę zdarzenie z nowo otwartego sklepu znanej sieci kosmetycznej. Jak to zachęcona promocjami weszłam tam, nie spodziewając się, że prawie od progu będę dla ochrony bardziej potencjalnym złodziejem, niż klientką. Opowieść spointowałam nieco żartobliwie stwierdzeniem, chcecie zobaczyć, jak czuje się bezpodstawnie oskarżana osoba, mała psychodrama w tamtym sklepie na to pozwala.  Po mojej historii nikomu nie było jednak do śmiechu, okazało się, że każdy miał za sobą podobne doświadczenie. Nikt nie przeżył sytuacji dosłownego upokorzenia związanego, choćby z przeszukaniem, ale kontrolujący wzrok i postawa ochroniarza, niejednokrotnie skutecznie odstraszała nie tyle od kradzieży, której nikt nie planował, ile od zakupów, które były właściwym celem wizyty w danym sklepie. W rozmowie przewijały się te same sieci spożywcze i kosmetyczne. Gdy weszłam na fora internetowe, by przyjrzeć się, czy to faktycznie jest problem, tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że gdyby zrobić badania, to mogłoby się okazać, że 99,9% klientów, choć raz podczas zakupów poczuło się w sklepie jak potencjalny złodziej. A gdyby wpuścić takie zapytanie w media społecznościowe z hasztagiem na przykład jazłodziejw skala oznaczeń mogłaby przyćmić wiele akcji promocyjnych tychże sklepów. To dlaczego jako klienci na to pozwalamy? Oczywiście jasne jest dla mnie, że kradzieże w sklepach są udręką sprzedawców i mają oni prawo chronić się przed stratami, ale czy kosztem klientów? A może sami sobie jesteśmy winni?
W tym samym czasie ogólnopolskie media obiegła historia pani, która rzekomo pomyliła się przy ważeniu pierogów i oszukała sklep na kwotę 1,14 zł. Wydźwięk medialny całej afery koncentrował się na niewspółmiernych do przewiny szykanach, a także próby usprawiedliwienia jej postępowania i bagatelizowania zdarzenia. Co do przesady w zastosowanych środkach przymusu bezpośredniego pełna zgoda, a o winie orzeknie sąd. Ale czy faktycznie powinniśmy wzruszać ramionami, że to tylko złotówka, innym razem, że tylko batonik, czy garść orzechów? Czy społeczne przymykanie oczu na takie incydenty nie powoduje, że sami skazujemy się na to, że w każdym kliencie ochrona sklepów będzie widziała przede wszystkim złodzieja, a nie klienta? Choć z drugiej strony, pewnie tak czy siak, będzie tak nas widziała, taka ich praca, niby.
 
Zatem czy jako konsumenci musimy się na to godzić, że wraz z przekroczeniem progu niektórych sklepów dostajemy etykietę „potencjalny złodziej”? Teoretycznie nie, zawsze przecież możemy pójść do innego. Ale czy czasem wabik akcji promocyjnych nie powoduje, że przymykamy oko, że zapominamy o tym, że pozwalamy na odcinanie nam kuponów z naszej godności. I niejednokrotnie może się okazać, że gdyby tę godność przeliczyć na złotówki, to w promocji, dla sklepu, jest ona warta zaledwie 1,14 zł. Może jednak warto wtedy powtórzyć za filmowym bohaterem: „do Bydgoszczy będę jeździł” i ominąć taki sklep szerokim łukiem. Ja tak robię. A Państwo?
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  14.11.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz