poniedziałek, 6 czerwca 2016

Czy teatr może zmieniać świat? Człowieka bywa, że zmieni i to trwale. Zapiski z Festiwalu Teatralnego Kontakt.

Jak po Buchenwaldzie można wierzyć w to, że teatr zmieni świat? Tak na pytanie, podszyte nieco uszczypliwością, czy jego teatr jeszcze o coś walczy, czy ma ambicje, by zmieniać świat, odpowiedział Thomas Ostermeier podczas festiwalowego spotkania, po spektaklu „Wróg ludu”. Jego realizacja dramatu Ibsena, otwierającego Kontakt, była przede wszystkim gorzkim obnażeniem mechanizmów władzy, które choć nie są żadną głęboko skrywaną tajemnicą, zdemaskowane powodują niesmak, ale też i bezsilność wobec otaczającej nas rzeczywistości. Tą bezsilność dobitnie pokazuje scena, w której niespodziewanie otwiera się czwarta ściana i publiczność może włączyć się w debatę, dostaje głos i pozorną możliwość wpływu na wydarzenia. Szybko jednak doświadcza, jako zbiorowość, że ta interakcja to też rodzaj manipulacji. Reżyser nie pozostawia złudzeń, nie buduje idealistycznego finału, zgodnego z duchem autora dramatu, w którym bohater bezkompromisowo, z wiarą, do końca broni swoich racji, zostawia nas raczej z pytaniem, czym jest dziś prawda i ile jest warta, a dokładniej, ile konkretnie ona kosztuje. Czy tak zawieszone pytanie może nami, jako zbiorowością, potrząsnąć, wywołać wzburzenie, czy tylko skłonić do refleksji i komentarzy? Czy faktycznie, teatr ma dziś jakiś, choćby znikomy, wpływ na losy świata? Czy to raczej świat odciska się na scenie?
 
Gdyby doszukiwać się jakiegoś wspólnego mianownika w spektaklach tegorocznej edycji Kontaktu, to niewątpliwie, odciśniętej na scenie twarzy rzeczywistości, trudno nie zauważyć. Tu i teraz przywołane zostało zarówno przez dokument, jak i schowane w historii, czy mitologii. Na scenie, w „Carze Samozwańcu”, płynęły dawne strumienie krwi w całkiem aktualnej rzeźni politycznej. Pojawiły się nieodległe zbrodnie w przejmująco opowiedzianej historii miasta pogranicza, Juárez, niosąc w finale nadzieję, że piekło ma granice. Usłyszeliśmy strzały w Sarajewie, które zamieniły światu muzykę, z dźwięków lekkiego walca w uderzania zdeformowanego marsza. A bohater tego historycznego upadku starego porządku, w finale, ma twarz współczesnego, islamskiego bojownika. W publicystycznym „Mein Kampf” twórcy zadali pytanie, na które do teraz nie potrafię sobie odpowiedzieć, czy gdybym w 1933 roku, była w tym wieku, w którym właśnie jestem, to czy miałabym na półce biblię nazistów? Sugerując, rzecz jasna, że każdy humanista powinien ją przeczytać. Czy miałabym zatem? Nie wiem nadal.
 
Przez cały festiwal pulsowało mi w głowie, to pytanie zawarte w tytule, czy teatr może zmienić świat, czy jest go w stanie przeformułowywać? Myślę, że jest to raczej oddziaływanie odwrotne, to świat dziś zmienia teatr, dając mu, co najwyżej, przywilej opowiadania o tym, diagnozowania, komentowania, a i nawet przepowiadania. Ale to wcale nie znaczy, że nie przemienia człowieka. Przeciwnie. Są spektakle, które pozostają w widzu na długo po opadnięciu kurtyny, stając się z czasem probierzem dla innych widowisk. Taka właśnie była nagrodzona „Iliada”, starożytny epos rozłożony na ciszę i wielogłos aktorski, którego rytmiczne pulsowanie sączyło subtelnie dowcip i tragizm losu nie tylko herosów i bogów olimpijskich, ale każdego z nas. Taki spektakl przemienia, trwale.


Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 30.05.2016

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz