Jadąc niedawno
pociągiem, mimowolnie przysłuchiwałam się opowieści kobiety z Krakowa o tym,
jak to domniemanym spadkobiercom udaremniono przejęcie kamienicy, w której
mieszkała. Pojawili się nagle i traf chciał, że chwilę po tym, jak zmarła
staruszka, ostatnia osoba, która pamiętała prawowitego właściciela i znała
tragiczne losy jego rodziny. Kamienica była oczywiście pożydowska. I nie działo
się to w latach dziewięćdziesiątych, ale z opowieści wynikało, że teraz,
całkiem niedawno. Przypomniała mi się ta zasłyszana z pociągu historia, gdy
czytałam powieść Wojciecha Giedrysa „Strażnicy”. Gdy warszawską aferą
reprywatyzacyjną żyje cała Polska, Giedrys kręci się po lokalnym podwórku i zadaje
pytanie - a w Toruniu, to jak to było z tym majątkiem pożydowskim, z tymi
kamienicami? I tu w pierwszej chwili może pojawić się delikatne zdumienie –
jakim kamienicami? Społeczność żydowska przed wojną stanowiła niewielki procent
ogółu mieszkańców Torunia, jednak nawet tak nieliczna grupa gdzieś mieszkała,
gdzieś prowadziła interesy, gdzieś się bawiła. W powieści pojawiają się
prawdziwe adresy i prawdziwe nazwiska. Autor ze strzępków informacji, ksiąg
adresowych, reklam i publikacji gazetowych, próbuje odtworzyć nie tyle historię
toruńskich Żydów, ile uzupełnić pejzaż i nanieść na siatkę minionych zdarzeń
ich obecność. Wypełnić te drobne, puste przestrzenie nie konkretnymi losami
ludzkimi, ale tym, czego materialnie kiedyś dotykali. Nazywa, co zostało, a co
zostało wymazane, rozebrane. Przywołuje przeszłość, która przez to, że
nieznana, zdaje się pulsować tajemnicą. Nie ma w powieści co prawda historii
żydowskiego cmentarza, jednego z niewielu na Pomorzu, który przetrwał wojnę i
dopiero w latach siedemdziesiątych został zlikwidowany przez ówczesne władze, a
to, co stało się z macewami z tej nekropolii, obrosło już wstydliwą legendą. Pojawia
się za to obrazek, jak Niemcy w 1939 roku rozbierają budynki zespołu
synagogalnego. Choć wątek żydowskiego majątku skupia uwagę i silnie działa na
wyobraźnię, to jednak nie o nim tylko jest to opowieść.
W „Strażnikach” Giedrys
sięgnął po kryminał, jako formę, ale nie jest to klasyczna powieść tego
gatunku. Jest trup i to nie jeden, jest policjant, dziennikarz śledczy, jest i śledztwo,
które toczy się wielowątkowo i na kilku poziomach. Chodzimy ulicami Torunia,
jednak nie malownicze plenery interesują autora. Zanurza nas pod powierzchnię tego
pięknego, magicznego miasta, idealnego tła do słitfoci i zeskrobuje kolorową
farbę, by dostać się do mentalnej tkanki. Tego, co wielu może przeczuwa,
podejrzewa lub domniemywa. Odwraca role, to czytelnik staje się tym, który
tropi, który ma rozpoznać, co może być prawdą, a co jest tylko fikcją.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 30.10.2018