piątek, 2 czerwca 2017

Nie tylko biblioteki cyfrowe są dostępne nocą


Moja przygoda z Cyfrową Biblioteką Narodową Polona zaczęła się kilka lat temu od rosołu. „Wypłukawszy starannie mięso w studziennej wodzie, nalać go takąż świeżą wodą i gotować na bardzo wolnym ogniu ciągle szumując szumownicą, w czasie czego należy rosół posolić. (…) Pozłotę czyli tłustość używa się do lampek lub sprzedaje mydlarzom.” Wtedy to, trochę pod prąd modzie na wymyślanie coraz to egzotyczniejszych połączeń smaków, postanowiłam ugotować najbardziej klasyczny z możliwych rosół. Współcześnie wydana „Kuchnia Polska” wydawała mi się zbyt mało tradycyjna, potrzebowałam inspiracji ze zdecydowanie starszej publikacji z recepturami. I tak trafiłam na Polonę, a tam na wydanie z 1860 roku, „365 obiadów za pięć złotych” ikony dziewiętnastowiecznych gospodyń domowych, Lucyny  Ćwierczakiewiczowej. Mimo że z pozłotą nie biegałam do mydlarzy ani wody studziennej nie szukałam, choćby w okolicach Winnicy, zupa smakiem dorównywała obcowaniu z językiem epoki. Od tamtego rosołu na Polonę zaglądam regularnie. To miejsce potrafi wciągnąć równie mocno, co portale społecznościowe, a może i czasem nawet bardziej, przynosząc nie tylko wiedzę, ale też sporą porcję rozrywki. Na stronie głównej nie brakuje kotów i psów, do tego stare zdjęcia, pocztówki, mapy, poradniki, czasopisma oraz inne osobliwości, przetykane perełkami literatury. Gdy zaczyna się przeglądać ten serwis, można chwilami ulec wrażeniu, że trafiło się na jakąś kulturową żyłę złota i nie pozostaje nic innego tylko korzystać z okazji i kopać głębiej te zdigitalizowane zasoby z magazynów Biblioteki Narodowej, do tego powszechnie dostępne. W swoich zachwytach nad obcowaniem z biblioteką cyfrową nie mogę, rzecz jasna, pominąć naszej regionalnej, Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej, którą zaczęłam eksplorować znacznie wcześniej niż Polonę. Ostatnio zaglądam do niej regularnie, by poczytać „Gazetę Toruńską” z końca dziewiętnastego wieku. Jeszcze kilka lat temu, żeby sięgnąć po to stare czasopismo, musiałabym pobiec do czytelni mikrofilmów i tam przesuwać pokrętłem klatka po klatce, teraz przerzucam obraz za obrazem na ekranie komputera, siedząc przy swoim biurku. To ogromne ułatwienie, ta dostępność archiwalnych zasobów bibliotecznych w sieci, jednak czy czasem tradycyjne biblioteki na tym w jakiś sposób nie tracą?
Biblioteki to dziś miejsca, do których przychodzi się nie tylko wypożyczyć książki, to większe i mniejsze centra kultury promujące czytelnictwo, na czasami, nieoczywiste sposoby. W chwili, gdy pojawiły się w nich pierwsze komputery, zostały odczarowane z wyobrażenia, że są archaiczną przechowalnią z przykurzonymi książkami, co to roztocza hodują między pożółkłymi kartkami, a digitalizacja zasobów otworzyła na oścież nowe okna i drogi do nich, tak, że stały się cyfrowymi i multimedialnymi punktami dostępu do kultury. To z nich bije źródło, to one są tym początkiem, z którego strużkami wypływają zasoby do sieci, poszerzając dynamicznie liczbę czytelników. Część z tych cennych zbiorów Książnicy Kopernikańskiej będzie można zobaczyć w najbliższą sobotę, 3 czerwca, podczas Nocy Bibliotek. To wyjątkowa okazja, niecodziennie można przecież wejść do magazynów bibliotecznych i to prawdziwie, nie wirtualnie.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  30.05.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz