Moja przygoda z Cyfrową
Biblioteką Narodową Polona zaczęła się kilka lat temu od rosołu. „Wypłukawszy
starannie mięso w studziennej wodzie, nalać go takąż świeżą wodą i gotować na
bardzo wolnym ogniu ciągle szumując szumownicą, w czasie czego należy rosół
posolić. (…) Pozłotę czyli tłustość używa się do lampek lub sprzedaje
mydlarzom.” Wtedy to, trochę pod prąd modzie na wymyślanie coraz to egzotyczniejszych
połączeń smaków, postanowiłam ugotować najbardziej klasyczny z możliwych rosół.
Współcześnie wydana „Kuchnia Polska” wydawała mi się zbyt mało tradycyjna, potrzebowałam
inspiracji ze zdecydowanie starszej publikacji z recepturami. I tak trafiłam na
Polonę, a tam na wydanie z 1860 roku, „365 obiadów za pięć złotych” ikony
dziewiętnastowiecznych gospodyń domowych, Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Mimo że z pozłotą nie biegałam
do mydlarzy ani wody studziennej nie szukałam, choćby w okolicach Winnicy, zupa
smakiem dorównywała obcowaniu z językiem epoki. Od tamtego rosołu na Polonę
zaglądam regularnie. To miejsce potrafi wciągnąć równie mocno, co portale
społecznościowe, a może i czasem nawet bardziej, przynosząc nie tylko wiedzę,
ale też sporą porcję rozrywki. Na stronie głównej nie brakuje kotów i psów, do
tego stare zdjęcia, pocztówki, mapy, poradniki, czasopisma oraz inne
osobliwości, przetykane perełkami literatury. Gdy zaczyna się przeglądać ten
serwis, można chwilami ulec wrażeniu, że trafiło się na jakąś kulturową żyłę
złota i nie pozostaje nic innego tylko korzystać z okazji i kopać głębiej te zdigitalizowane
zasoby z magazynów Biblioteki Narodowej, do tego powszechnie dostępne. W swoich
zachwytach nad obcowaniem z biblioteką cyfrową nie mogę, rzecz jasna, pominąć
naszej regionalnej, Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej, którą zaczęłam eksplorować
znacznie wcześniej niż Polonę. Ostatnio zaglądam do niej regularnie, by
poczytać „Gazetę Toruńską” z końca dziewiętnastego wieku. Jeszcze kilka lat
temu, żeby sięgnąć po to stare czasopismo, musiałabym pobiec do czytelni
mikrofilmów i tam przesuwać pokrętłem klatka po klatce, teraz przerzucam obraz
za obrazem na ekranie komputera, siedząc przy swoim biurku. To ogromne
ułatwienie, ta dostępność archiwalnych zasobów bibliotecznych w sieci, jednak
czy czasem tradycyjne biblioteki na tym w jakiś sposób nie tracą?
Biblioteki to dziś miejsca, do
których przychodzi się nie tylko wypożyczyć książki, to większe i mniejsze
centra kultury promujące czytelnictwo, na czasami, nieoczywiste sposoby. W
chwili, gdy pojawiły się w nich pierwsze komputery, zostały odczarowane z
wyobrażenia, że są archaiczną przechowalnią z przykurzonymi książkami, co to
roztocza hodują między pożółkłymi kartkami, a digitalizacja zasobów otworzyła na
oścież nowe okna i drogi do nich, tak, że stały się cyfrowymi i multimedialnymi
punktami dostępu do kultury. To z nich bije źródło, to one są tym początkiem, z
którego strużkami wypływają zasoby do sieci, poszerzając dynamicznie liczbę
czytelników. Część z tych cennych zbiorów Książnicy Kopernikańskiej będzie
można zobaczyć w najbliższą sobotę, 3 czerwca, podczas Nocy Bibliotek. To wyjątkowa
okazja, niecodziennie można przecież wejść do magazynów bibliotecznych i to
prawdziwie, nie wirtualnie.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 30.05.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz