czwartek, 22 czerwca 2017

Toruński Festiwal Książki choć historyczny to z nowym duchem


Najczęściej padającym słowem podczas Toruńskiego Festiwalu Książki było „kwerenda”. Nie ma w tym nic dziwnego, bowiem program tegorocznej edycji został zbudowany wokół myśli: „Historia jest nauczycielką życia”. A skoro historia, to bez kwerendy ani rusz i dzięki temu ulubione słowo archiwistów królowało przez dziesięć dni w toruńskich instytucjach kultury, na spotkaniach literackich. Czytelników najczęściej interesują kulisy, warsztat pisarza, o niego zwykle pytają. Jak, gdzie, kiedy. Zatem, gdy autor przenosi akcję w czasy minione, to bez względu na gatunek literacki, jedno z pierwszych pytań, jakie się zwykle pojawia, jest to, skąd zna realia epoki, malując je nierzadko tak precyzyjnie, że publikacja mogłaby uchodzić wręcz za fabularyzowany dokument. Wtedy właśnie pojawia się słowo kwerenda, w pierwszym rzędzie ma na celu uwiarygodnienie autora, w drugim potrafi nawet i uczynić z niego eksperta tematu. I tu otwierają się kolejne drzwi do dalszych dociekań, skoro tak wiarygodnie odtworzona jest historyczna scenografia to, w jakim stopniu wątki i losy bohaterów mają źródła w prawdziwych zdarzeniach. A jeszcze bardziej komplikuje się sprawa, gdy na scenę wchodzą postaci autentyczne. Pytania można sypać wówczas garściami. Jak traktować książkę historyczną, jako źródło wiedzy, czy rozrywki? Jak dalece autor może pozwolić sobie w powieści na własną interpretację czasu przeszłego, zwodząc czytelnika, że prezentuje fakty, a w rzeczywistości serwuje miłą kompilację wyrwanych epizodów na uzasadnienie swojego poglądu? Jak nie dać się wpuścić w maliny i nie wpaść w pułapki manipulacji i mistyfikacji?  Historia literatury, ta nasza również, zna przypadki, że gdy fikcję zmiesza się z prawdą i nie pozostawiając śladów łączenia, splecie się w książkę, a książka zapadnie w umysły mas, to może nieźle namieszać w kilku pokoleniach i żadne potem publikacje naukowe nie dadzą jej rady. W takim razie, czy można zaufać autorom i którym w szczególności? A może trzeba zachować czujność i po lekturze przeprowadzać własne śledztwo? Czyli sumując, ile jest prawdy w tej fikcji, a ile fikcji w prawdzie? Te pytania, między innymi, unosiły się nad dwudziestym trzecim, historycznym Toruńskim Festiwalem Książki. Historycznym, bo poświęconym historii, bo już zakończonym, ale i historycznym, bo ta edycja wniosła kilka zmian do dotychczasowej formuły, dając festiwalowi nowego ducha i otwierając na przyszłość nieszablonowe ścieżki rozwoju. Choćby wprowadzenie hasła przewodniego. Miało ono być przestrzenią do eksploracji i spoiwem łączącym wydarzenia okołoliterackie, niosło jednak ryzyko, że może zamknąć tematycznie festiwal i sprowadzić go do jednej kategorii. Stało się inaczej. Na festiwalu znalazło się miejsce zarówno na spotkania autorskie dla czytelników starszych, jak i młodszych, na dyskusje panelowe, warsztaty. Pojawił się wątek lokalny w osobach toruńskich pasjonatów i miłośników zabytków, sztuki i historii miasta. Dodatkowo przeniesienie terminu na czerwiec pozwoliło organizatorom wyprowadzać imprezę nieco w plener. Na razie nieśmiało, ale kto wie, czym zaskoczą w kolejnej edycji. Może będzie to bicie rekordu Guinessa w największej liczbie czytających jednocześnie na Rynku Staromiejskim? To by było coś.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  20.06.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz