W latach pięćdziesiątych
Konstanty Ildefons Gałczyński napisał libretto do „Orfeusza w piekle”, w którym
pod maską mitologii opisał ówczesną rzeczywistość urzędniczą. W jednej ze scen
do posypiających na Olimpie bogów dołącza Diana, nucąc miłosną piosenkę,
przeplataną nic nieznaczącym refrenem „tra la la rum, tra la la la”. Z racji,
że utwór budzi zastrzeżenia Jowisza, zostaje poddany analizie. Po wnikliwym
zbadaniu wszystkich linijek tekstu i dyskusji bogów powstaje zupełnie nowa
piosenka, w której finalnie każde słowo zyskuje na znaczeniu oraz powadze. A i
refren przestaje być bełkotliwym zlepkiem dźwięków, nabiera edukacyjnej treści,
że „człowiek pod ciałem szkielet ma”. Ta scena to taka żartobliwa opowieść o
tym, jak w początkach PRL-u działała cenzura i jak ubogacała sztukę. Wydawałoby
się, odległa historia. Dziś, gdy jakiś spektakl lub koncert zbulwersuje
publiczność, to da ona temu wyraz, wychodząc lub gwiżdżąc, gdy nie spodoba się
krytykom, napiszą o tym w recenzji. Gdy zaś zgorszy radnych, zaproponują, nie
co innego, ale by wprowadzić właśnie cenzurę, prewencyjnie. Taka sugestia
zabrzmiała w wypowiedziach radnych Sejmiku, na kilka dni przed Świętem
Województwa. Skoro wydatkowane są pieniądze publiczne, to trzeba działać
zapobiegawczo i starannie czytać scenariusze, by nie pojawiały się sceny, które
mogłyby kogoś zbulwersować. W myśl zasady, skoro płacimy, to powinniśmy wymagać
i decydować, co powinno znaleźć się w przestrzeni publicznej, a co należy
skorygować lub usunąć. I najlepiej, żeby prezentowana sztuka miała jeszcze
akcenty promocyjne. Padła nawet propozycja, by do weryfikacji powoływać
specjalistów. Oczywiście wypowiedzi te nie odnosiły się do programu wspomnianego
święta i rozpisanego na dziewięć dni festiwalu integrującego region, ale co
niektórzy twórcy mogli poczuć niepokój, czy aby na pewno ich wypowiedź
artystyczna będzie odpowiednio pochwalna, a przez to akceptowalna przez
radnych. Jakie frazy powinni wplatać do swoich utworów, a jakie usuwać?
Niewykluczone, że tylko kwestią czasu jest pomysł ustanowienia stałej komórki,
która będzie sprawdzała i dopuszczała do prezentacji spektakle, widowiska,
koncerty. Jakież to mogłoby być inspirujące dla innych samorządów. Zamiast
edukacji kulturalnej, wprowadzić cenzurę prewencyjną. Jakże bez strachu będzie
można wtedy iść do galerii, czy teatru, bo wszystko, co zobaczymy, będzie
jasne, klarowne, przyjazne i nic nie przekroczy granicy naszego dobrego
samopoczucia. I nie ma się co oburzać na słowo cenzura, przecież w różnych
swoich odmianach istniała od zarania dziejów. Byłoby to nic innego, jak tylko
historyczne nawiązanie, sięgnięcie do korzeni, korzeni PRL-u.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 06.06.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz