Pełnia księżyca potrafi czasem
nieźle podkręcić emocje, wiadomo to nie od dziś, ale jak może namieszać superpełnia
superksiężyca, to mogliśmy zaobserwować w ubiegłą środę. Euforia i oburzenie
jednocześnie. I to na jaką skalę. Choć samo zjawisko wypadało dwa dni
wcześniej, to skutki owego wpływu oglądaliśmy właśnie w ubiegłą środę, kiedy to
ożywienie wypełnione zarówno jedną, jak i drugą emocją osiągnęło pełnię. Czymże
innym można wytłumaczyć zamieszanie, jakie powstało wokół koncertu Stinga w
Toruniu. Najpierw specjalny, wieczorny briefing, z którego płynęła mieszanka
ekscytacji, entuzjazmu i zachwytu, że taka niespodzianka, taka gwiazda, taki
koncert i to już za trzy tygodnie. Chwilę później wybuchła zmasowana irytacja i
niezadowolenie mieszkańców. Jak to się mogło stać? Miało być tak pięknie, a
wygląda, jakby diabli namieszali. Przecież na taką okazję, to każdy mieszkaniec
miasta i regionu czekał od lat, można było wywnioskować z przekazu
poprzedzającego tę niezwykłą wiadomość. Otóż tak, koncert Stinga jest z
pewnością spełnieniem marzeń jego fanów w mieście i nie tylko. Tu pełna zgoda, gdyby
tak na to patrzeć, to dobrze rozpoznane zostały pragnienia sporej części
mieszkańców. Jest on też niewątpliwie świetną promocją miasta. Według mnie ten
koncert, to dużo lepszy kierunek w pokazywaniu ducha Torunia, niż event w stylu
„Sylwester z Dwójką”. Ale chyba jednak ktoś tu nieźle namącił i ja stawiam na ogromną
tarczę księżyca, która rozbudziła emocje wszystkim na tyle, że komunikat o tym
wydarzeniu minął się z intencją organizatorów i spotkał z oburzeniem
mieszkańców. Bardzo kąśliwie ujął to starszy pan, którego opinię na ten temat
podsłuchałam. Brzmiało to mniej więcej tak: „Patrzycie, jakie fantastyczne
ciastko kupiliśmy za wasze pieniądze, teraz napatrzcie się, bo konsumować będą
wybitni.” I w tym słowie wybitni, kryje się paliwo oburzenia. Choć nie tylko
tam.
Myślę, że bardzo źle się stało,
że organizatorzy nie zadbali od początku o dobrą komunikację wokół tego
koncertu. Naprawdę szkoda, bo to bardzo ważne wydarzenie dla miasta. Ten
koncert to nie efemeryczne widowisko, które uleci z pamięci po tygodniu, nagrany
będzie funkcjonować w przestrzeni przez wiele lat i zamiast budzić tylko dobre
skojarzenia, przywoła też niesmak u
niektórych. Jestem w stanie zrozumieć podekscytowanie, jakie mogło się pojawić
w urzędzie, że taka gwiazda może zaśpiewać u nas choćby i sześć piosenek. Być
może decyzje trzeba było podejmować błyskawicznie, by nie stracić okazji i
pewnie dlatego radni toruńscy dowiedzieli się o tym cudzie z mediów. Niewykluczone,
że tak właśnie było i to trochę może wyjaśniać te emocje i niefortunny
briefing. Ale wcale nie musiało tak być. Co zatem innego mogłoby tłumaczyć tę,
chyba pierwszą od prawie czternastu lat, wpadkę komunikacyjną toruńskiego
urzędu, przy tak ważnym dla miasta wydarzeniu? I co mogłoby pomóc, by to złe
wrażenie jak najszybciej zatrzeć? Może gdyby, otworzyć ten zamknięty koncert,
ustawiając telebim przy sali na Jordankach dla trochę większej części chętnych,
to ciemna otoczka irytacji, by pojaśniała i znacznie zmieniłoby to wydźwięk
całości. Może. Ciekawe tylko, czy na taką propozycję artysta wyraziłby zgodę.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 22.11.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz