wtorek, 22 listopada 2016

Superpełnia namieszała emocjami w koncercie gwiazdy


Pełnia księżyca potrafi czasem nieźle podkręcić emocje, wiadomo to nie od dziś, ale jak może namieszać superpełnia superksiężyca, to mogliśmy zaobserwować w ubiegłą środę. Euforia i oburzenie jednocześnie. I to na jaką skalę. Choć samo zjawisko wypadało dwa dni wcześniej, to skutki owego wpływu oglądaliśmy właśnie w ubiegłą środę, kiedy to ożywienie wypełnione zarówno jedną, jak i drugą emocją osiągnęło pełnię. Czymże innym można wytłumaczyć zamieszanie, jakie powstało wokół koncertu Stinga w Toruniu. Najpierw specjalny, wieczorny briefing, z którego płynęła mieszanka ekscytacji, entuzjazmu i zachwytu, że taka niespodzianka, taka gwiazda, taki koncert i to już za trzy tygodnie. Chwilę później wybuchła zmasowana irytacja i niezadowolenie mieszkańców. Jak to się mogło stać? Miało być tak pięknie, a wygląda, jakby diabli namieszali. Przecież na taką okazję, to każdy mieszkaniec miasta i regionu czekał od lat, można było wywnioskować z przekazu poprzedzającego tę niezwykłą wiadomość. Otóż tak, koncert Stinga jest z pewnością spełnieniem marzeń jego fanów w mieście i nie tylko. Tu pełna zgoda, gdyby tak na to patrzeć, to dobrze rozpoznane zostały pragnienia sporej części mieszkańców. Jest on też niewątpliwie świetną promocją miasta. Według mnie ten koncert, to dużo lepszy kierunek w pokazywaniu ducha Torunia, niż event w stylu „Sylwester z Dwójką”. Ale chyba jednak ktoś tu nieźle namącił i ja stawiam na ogromną tarczę księżyca, która rozbudziła emocje wszystkim na tyle, że komunikat o tym wydarzeniu minął się z intencją organizatorów i spotkał z oburzeniem mieszkańców. Bardzo kąśliwie ujął to starszy pan, którego opinię na ten temat podsłuchałam. Brzmiało to mniej więcej tak: „Patrzycie, jakie fantastyczne ciastko kupiliśmy za wasze pieniądze, teraz napatrzcie się, bo konsumować będą wybitni.” I w tym słowie wybitni, kryje się paliwo oburzenia. Choć nie tylko tam.
Myślę, że bardzo źle się stało, że organizatorzy nie zadbali od początku o dobrą komunikację wokół tego koncertu. Naprawdę szkoda, bo to bardzo ważne wydarzenie dla miasta. Ten koncert to nie efemeryczne widowisko, które uleci z pamięci po tygodniu, nagrany będzie funkcjonować w przestrzeni przez wiele lat i zamiast budzić tylko dobre skojarzenia,  przywoła też niesmak u niektórych. Jestem w stanie zrozumieć podekscytowanie, jakie mogło się pojawić w urzędzie, że taka gwiazda może zaśpiewać u nas choćby i sześć piosenek. Być może decyzje trzeba było podejmować błyskawicznie, by nie stracić okazji i pewnie dlatego radni toruńscy dowiedzieli się o tym cudzie z mediów. Niewykluczone, że tak właśnie było i to trochę może wyjaśniać te emocje i niefortunny briefing. Ale wcale nie musiało tak być. Co zatem innego mogłoby tłumaczyć tę, chyba pierwszą od prawie czternastu lat, wpadkę komunikacyjną toruńskiego urzędu, przy tak ważnym dla miasta wydarzeniu? I co mogłoby pomóc, by to złe wrażenie jak najszybciej zatrzeć? Może gdyby, otworzyć ten zamknięty koncert, ustawiając telebim przy sali na Jordankach dla trochę większej części chętnych, to ciemna otoczka irytacji, by pojaśniała i znacznie zmieniłoby to wydźwięk całości. Może. Ciekawe tylko, czy na taką propozycję artysta wyraziłby zgodę.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  22.11.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz