Selfie z autoportretem tyleż
łączy, co dzieli. Nie trzeba tego chyba zbyt zawile tłumaczyć, bo mam wrażenie,
że wyczuwamy różnicę pomiędzy obydwoma zjawiskami. Już na poziomie słowa,
selfie nie stało się oczywistym zamiennikiem autoportretu, choć zdarza się, że nim
bywa. Selfie to szybkie, spontaniczne ciach. Z ręki, z patyka, z wydętymi ustami
i półprzymkniętymi powiekami, choć nie jest to obowiązkowe, na tle czegoś lub z
kimś obok. Cyfrowy zapis chwili, ulatujący z pamięci nośnika czasem szybciej
niż sama chwila. Jedno i drugie łączy z pewnością palec opadający na przycisk
zapisz, zatrzymaj, uchwyć, ale zdecydowanie odróżnia intencja, z jaką ten palec
dotyka miejsca zapisu. W tym drugim przypadku moment zatrzymania obrazu jest
tylko momentem końcowym procesu kreacji. Sumą namysłu, wypadkową emocji,
konceptem. Bywa, że czas występowania tego łańcucha składowych autoportretu
pokrywa się z liczbą sekund potrzebnych do odpowiedniego ustawienia dzióbka na
tle rozgwieżdżonego nieba i kawałka zabytkowego muru, ale nie jest to dostateczny
powód, by postawić tu znak równości. Jeśli niezbyt jasno oddałam różnice
pomiędzy tymi dwiema formami fotograficznego przedstawienia siebie, to warto
wybrać się do Małej Galerii Fotografii ZPAF przy ulicy Różanej na wystawę „Tacy
jesteśmy”, tam klarownie zobaczymy ten rozdźwięk.
Ta wystawa jest z jednej strony prezentacją
artystów Okręgu Kujawsko-Pomorskiego ZPAF, z drugiej zaś trochę zapisem czasu,
ale też i krótką lekcją historii fotografii w jednym. Różnorodność, jaką tam
oglądamy, można nazwać mini przeglądem fotograficznych form, najczęściej
będących pochodną estetycznych upodobań autorów. A sprawił to fakt, że ekspozycję
scala temat, a nie technika, czy forma właśnie. Tytułowe, jacy jesteśmy dziś,
jak widzimy siebie, jak chcemy pokazać innym, powoduje, że artyści otwierają
przed nami swoje mikroświaty. Wpuszczają widza nieco na drugą stronę, jednocześnie
umowną migawką puszczając do nas oko. A to żartują z siebie trochę lub też
chowają się, jak tylko mogą za nieostrości, rozmycia, smugi, krople, drzewa. Budują
niezbędny autodystans, dużo mówiący o nich, twórcach. Czasem brzmi to trochę
tak: jestem, a właściwie to nie ja jestem lub mnie tu wcale nie ma. Patrząc na
akt z autorem w tle, mam wrażenie, że tak właśnie mówi do mnie Zbigniew
Filipiak odbity i rozmazany w lustrze na planie dużo dalszym niż drugi. Ale i z
tej odległości hipnotyzuje i zatrzymuje niedopowiedzeniem. Z kolei patrzący
prosto nam w oczy Dariusz Gackowski ze swojego klasycznego, czarno-białego
autoportretu niczego nie kamufluje, nie chowa, nie nadbudowuje nowych treści,
patrzy prawdziwe i magnetycznie zarazem.
Bohater z filmowego klasyka Marka
Piwowskiego przekonywał nas w filozoficznym wywodzie, że nie może być
jednocześnie twórcą i tworzywem. A jakże, w końcu chodziło o wolność wyboru.
Jednak kluczem do tego, aby oba te zjawiska mogły zaistnieć jednocześnie, jest
umiejętność znalezienia odpowiedniego dystansu. Tę właściwą odległość i perspektywę
spojrzenia na fotografowany obiekt znaleźli twórcy, których prace znalazły się
na wystawie „Tacy jesteśmy”. Jeśli ktoś ma ochotę się o tym przekonać, to warto
zajrzeć do galerii przy ulicy Różanej.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 29.11.2016