wtorek, 13 września 2016

Historia braci Schiller pretekstem do opowiadania o Toruniu


W jednej z pierwszych scen, na nasypie kolejowym ktoś znajduje ciało Alojzego Korzeńca, do tego jeszcze bez głowy. Taką scenę mogliśmy oglądać w toruńskim teatrze trzy lata temu, podczas drugiej edycji Festiwalu Debiutantów „Pierwszy Kontakt” w spektaklu „Korzeniec” z Teatru Zagłębia. Przedstawienie to było teatralną adaptacją sensacyjnej powieści Zbigniewa Białasa pod tym samym tytułem. Całość zaczynała się mocnym akcentem, prowokując śledztwo i nakręcając akcję. Scenerię dla tej fikcyjnej opowieści stanowił prawdziwy Sosnowiec z początku dwudziestego wieku. W pierwszej chwili wydawało się, że to taki, modny ostatnio, kryminał retro, do tego, przeniesiony na scenę. Trochę tak, ale wątek sensacyjny był tylko pretekstem do sportretowania miasta, bo to ono, miasto Sosnowiec, było tam głównym bohaterem. A wszystko zaczęło się od starego kafelka z posadzki w jednym z sosnowieckich domów. Sygnatury majstra glazurnika: „A. Korzeniec-Sosnowice”. Te kilka liter stało się dla autora inspiracją, pretekstem i jednocześnie swoistym medium, by wywołać ducha dawnego Sosnowca. I to z powodzeniem.
Historia Korzeńca przypomniała mi się kilka dni temu podczas spotkania w Domu Muz, organizowanego przez Toruński Oddział Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, „O czym opowiadają mury kamienic?”. Oczywiście chodziło o mury toruńskich kamienic, a dokładniej o dawne, czasem i stuletnie, napisy reklamowe na nich. Niewiele szyldów malowanych na murach się uchowało. Tych kilka na Starym Mieście jest sukcesywnie poddawanych konserwacji dzięki współdziałaniu Biura Toruńskiego Centrum Miasta oraz konserwatorów z UMK. I z tego powinniśmy się cieszyć, bo to ewenement w skali kraju. Dzięki konserwacji ożyły ostatnio na ulicy Szpitalnej dwa szyldy: „Skład dewocjonali – galanterji porcelany i szkła” oraz „Zakład malarski Fr. Guzicki mistrz malarski”. Niektóre napisy kryją się jeszcze wciąż na kamienicach, które mijamy codziennie, schowane pod tynkiem i kurzem. Szukanie i wypatrywanie takich perełek to nie taka prosta sprawa. Potrzeba do tego dobrego oka i sporo cierpliwości. Czasem jest to po prostu kwestia szczęścia. Szyld, który ukazał się spod warstwy tynku robotnikom remontującym kamienicę, gdzie kiedyś była kawiarnia „Pod Atlantem”, był takim właśnie szczęściem. Teraz z daleka błyszczy złotem.
Opowiadanie o wyłapywaniu liter i ich konserwacji to była jedna warstwa tego spotkania. Drugą były prawdopodobne, oparte o dostępne materiały źródłowe, szkice biograficzne dawnych mieszkańców miasta, przywołane przez te pozostawione szyldy. Wyglądało to faktycznie trochę, jak wywołanie duchów. Niektóre niosły ze sobą nie zawsze taką szczęśliwą przeszłość. Szczególnie dramatycznie wyglądają prawdopodobne losy jednego z braci Schiller, majstra malarskiego, znanego z szyldu z ulicy Browarnej. Niewykluczone, że popełnił samobójstwo załamany bankructwem. A może powód był inny? W tym momencie właśnie przypomniał mi się sosnowiecki Korzeniec i pomyślałam, że w starych napisach, na kafelkach, czy na murach, może kryć się faktycznie spory potencjały i dobry punkt wyjścia do literackiego snucia opowieści o dziejach miasta. Historia braci Schiller nadaje się do tego idealnie.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  13.09.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz