„Hedda Gabler (29 l.) będąc w ciąży strzela sobie w głowę.” Podpis na
plakacie brzmi niczym tytuł z tabloidu, do tego zilustrowany pośmiertnym
zdjęciem twarzy pięknej kobiety, zupełnie nienaruszonej kulą pistoletu. Intrygujące?
Na tyle, by zainteresować się, dlaczego strzeliła sobie w głowę, owszem. Informację,
że główna bohaterka popełniła samobójstwo, słyszymy z offu, zanim zaczynie się
spektakl, zaraz po standardowym komunikacie o konieczności wyłączenia telefonów
komórkowych. Zatem, skoro już na wstępnie poznajemy tragiczny finał, znaczy to
tyle, że przez ten fatalny pryzmat będziemy oglądać wycinek z życia bohaterki,
który wskaże nam przyczyny jej śmierci i da odpowiedź na pytanie, dlaczego
młoda, ładna, wydaje się, że niegłupia, zamożna mężatka, do tego w ciąży,
strzela sobie w głowę. Co może zabić taką kobietę? Albo rozszerzając nieco
pytanie, to co dziś uśmierca, pozbawia życia kobiety, w przenośni i w sensie dosłownym?
Chyba jednak nie nuda, jak zdałoby się wnioskować z filmu, który zaczyna
spektakl i szczerze mówiąc, mógłby z powodzeniem dopełnić go do końca, niczym
zabawa z telewizyjną formą teatru zaprezentowana widzom na kameralnej scenie. Czyli
jeśli nie nuda, to co zabija? Na scenie mamy cztery kobiety. Jest zakompleksiona
pomoc domowa, nieco zastraszona i upokarzana przez pracodawców uległa dziewczyna
z niską samooceną. Jest kobieta bluszcz, przyjaciółka rodziny, owijająca się na
kolejnym mężczyźnie, poświęcając każdemu swój talent i czas. Jest ciotka w
typie Matki-Polki zatracająca się bez reszty w opiekę, gotowa zamęczyć siebie i
innych swoją troskliwością i oddaniem. Każda z nich wydaje się trochę
podporządkowana, trochę wbita w rolę w relacjach z innymi, ale też i pogodzona
z tym. Jest i Hedda, piękna, seksowna, nieco wyrachowana i bezwzględna, ale
przede wszystkim, jako jedyna niezależna. Ale czy faktycznie taka jest tytułowa
bohaterka? „Hedda Gabler, ostrze z nieba, kruche jak zmrożona krew” śpiewają o
niej, niczym o celebrytce, czy ikonie popkultury. To jaka ona w końcu jest? Choć
w pierwszej odsłonie wydaje się silna, sama o sobie stanowiąca, może trochę
znudzona, to po chwili okazuje się, że jest bardzo rozchwianą pomiędzy pozami
wyrachowanej manipulantki a histerycznej buntowniczki, niedojrzałą dziewczyną. W
finale widać postać miotaną przez strach, może samotność, ale przede wszystkim
pustkę, której nie da się już zasypać bezpieczeństwem finansowym, wysoką
pozycją społeczną męża, czy seksem. Ale czy to ostatecznie zaważyło, że
pociągnęła za spust pistoletu? Historia na scenie zdaje się być skrojona nieco na
miarę tabloidu.
Reżyserka przed premierą w Teatrze Horzycy mówiła, że jej spektakl ma
być głosem w dyskusji o współczesnych kobietach, tych zaszczutych, ale też tych
manipulujących. O ich potrzebach, namiętnościach i o wolności. Czy faktycznie
jest? Niewątpliwie mógłby być i to nawet ważnym, ale nie do końca jestem pewna,
czy takim głosem jest. Zastanawiam się, czy nie sprowadza się on do banalnego
napisu wymazanego na ścianie podczas spektaklu: „jesteśmy głupie”. To
stwierdzenie o kobietach może być tyleż prawdziwe, co wątpliwe. Zatem
nadużyciem wydaje mi się tu liczba mnoga.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 28.06.2016