„Chcielibyśmy, aby Stare Miasto
zostało pokochane, polubione, lajkowane” - tak mówił Andrzej Rakowicz, zastępca
prezydenta, gdy ponad miesiąc temu, razem z Aleksandrą Iżycką, nową dyrektor Biura
Toruńskiego Centrum Miasta, promowali grupę dyskusyjną Moja Starówk@ na
Facebooku. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale to pokochanie, skojarzyło mi się całkiem
bezwiednie z inną, nieco kontrowersyjną kampanią sprzed sześciu lat, „Pokochaj
psią kupę”. I choć może to brzmieć, jak złośliwy żart z mojej strony, to tak,
proszę mi wierzyć, wcale nie jest. Nie doszukuję się tu bezpośredniej analogii,
bardziej postrzegam podobne podejście do tematu. W jednym i drugim przypadku
występuje ten sam mechanizm, odwrócenie optyki i spojrzenie na problem tak, by
przestał być problemem, a stał się jego rozwiązaniem, tak by odwrócony
nieporządek przeistoczył się w porządek. Bo jakkolwiek byśmy zaklinali rzeczywistość,
recytując listę zrealizowanych projektów, pokazując drugą z planami do
wdrożenia, to ludziom mieszkającym i działającym na Starym Mieście wcale nie
jest tak dobrze, jak powinno wynikać ze starań na ich rzecz poczynionych. Być
może, jest to tylko kolejna dzielnica opanowana, w znacznej części, przez
niewdzięcznych malkontentów, którzy widzą nieustannie pustą w połowie część
szklanki. Jednakże, czy taka postawa musi od razu równać się z brakiem sympatii
do swojej dzielnicy? Przeciwnie, to krytyczne podejście jest w istocie formą
troski o nią. A może to dotychczasowe działania na jej rzecz, w jakimś
zakresie, mijają się z rzeczywistymi problemami ludzi? Zatem, co komu po lajkowaniu?
Jeszcze kilka miesięcy temu
zastanawiałam się nad sensem i zasadnością dalszego istnienia BTCM. Faktem jest,
że biuro to, w ciągu tych prawie siedmiu lat funkcjonowania, zrealizowało
całkiem sporo projektów, w tym kilka bardzo istotnych. Nie wątpię jednak, że gdyby
te zadania podzielić na odpowiednie wydziały miejskiego urzędu, czy instytucje kultury,
to też by były dobrze zrealizowane. W takim razie po co nam, mieszkańcom
staromiejskiej dzielnicy, to odrębne ciało managerskie? Po co przedsiębiorcom, turystom?
Co jest takiego wyjątkowego w tej jednostce, że jej brak odczulibyśmy dotkliwie,
a może i boleśnie? Otóż, odpowiadając sobie wtedy na to pytanie, wyszło mi, że
niewiele osób odnotowałoby realnie ten ubytek w urzędniczej tkance. A przecież
nie tak miało być, nie tak. Pewnie dlatego, dość sceptycznie, przyjęłam informację
o uruchomieniu czegoś tak banalnego, jak grupa dyskusyjna na portalu
społecznościowym. Wyglądało mi to na kolejną odsłonę działań głównie
wizerunkowych. Jednak, już po tych kilku tygodniach, widzę, że to może okazać się wcale nie taka wirtualna rzeczywistość do
lajkowania, ale platforma faktycznego mierzenia się z konkretnymi bolączkami,
czy też tylko niedogodnościami.
Zatem trzymam kciuki za nową
dyrektor BTCM, życząc jej przede wszystkim skuteczności w działaniu, ale i przekonania
przechodzącego z czasem w pewność, że te drobne, czasem trywialne, ale rozwiązane
problemy ludzi, są dla nich cenniejsze, niż najbardziej spektakularne eventy.
Życzę jej też, by to nam, żyjącym i przebywającym tu, na Starym Mieście,
zależało, by to biuro istniało jak najdłużej.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 29.03.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz