Choć do lata jeszcze całkiem
daleko, to sezon letnich ogródków właśnie się rozpoczął, nieomal równolegle z
pierwszymi dniami wiosny. I tak, jak jeszcze nie tak dawno, to pogoda miała
znaczący wpływ na przenosiny wszelakiej konsumpcji w plener, ograniczając ją
nieco w czasie do dwóch, trzech miesięcy, tak od kilku lat niektórzy nasi gastronomicy
poradzili sobie dość skutecznie z tą niedogodnością zmiennej aury naszej strefy
klimatycznej. Wystarczyło zbudować podest, na nim umieścić zadaszoną
konstrukcję, wszystko starannie owinąć folią, w razie potrzeby, tak powstałe pomieszczenie,
ogrzać stosownym grzejnikiem i przez siedem miesięcy można prowadzić
działalność gastronomiczną w znacznie powiększonym lokalu. Do tego w całkiem
przystępnej cenie za metr kwadratowy. Oczywiście pozornie mogłoby się wydawać,
że te wszystkie udogodnienia to dla wygody i bezpieczeństwa klienta. Ale czy na
pewno o to chodzi? Przedsiębiorcy ochoczo zapewnią, że przecież, taka foliowa
konstrukcja u progu wiosny, czy też jesieni, skutecznie zasłoni przed wiatrem, ochroni
przed deszczem, a do tego odgrodzi od żebrzących bezdomnych. Powtórzę naiwnie
pytanie, czy na pewno o to chodzi? Szczerze mówiąc, powątpiewam, czy te
zafoliowane, nieco klaustrofobiczne klatki, są faktycznie komfortową
przestrzenią dla klienta. Choć to wcale nie znaczy, że będą one stały puste,
przeciwnie, najpewniej w każdy weekend, zajęta będzie większość stolików w tych
budowlach, zwanych, nieco na wyrost, letnimi ogródkami. A dlaczego? Ponieważ
przy tak znacznej i wciąż rosnącej liczbie turystów i osób odwiedzających Stare
Miasto w soboty i niedziele, znalezienie wolnego miejsca na posiłek, czy
zwyczajnie odpoczynek, bywa wyzwaniem. Nie jest żadnym odkryciem, że spora
większość osób odwiedzających nasze miasto, przyjeżdża tu, by spacerować wśród
historycznych budowli, szukać klimatycznych zaułków i uliczek, by je uwieczniać
na fotografiach, usiąść w romantycznym ogródku pośród zabytkowych kamienic,
poczuć nieomal magiczną atmosferę. A co zastają? Drewniano-foliowe wagoniki w
samym sercu Starego Miasta. Oczywiście zabytki, zaułki i uliczki też, ale czy te
konstrukcje z folią ubogacają romantycznie przestrzeń, nie sądzę. Daleko im do
wytycznych konserwatora miejskiego. A już kuriozum w tym temacie stanowi
całoroczna konstrukcja na Moście Paulińskim. Wydaje się wręcz niewyobrażalne to,
że wydawane są pozwolenia na wbudowywanie, nawet czasowe, takich foliowych obiektów
w przestrzeń miasta wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A jednak.
Od kilku lat, o tej porze roku,
przetacza się dyskusja o estetyce ogródków letnich. Powoli zaczyna to
przypominać przewidywalny i nieco nudny rytuał, w którym każdy zna swoją rolę i
czas, w którym musi ją odegrać. Bo cóż nam, mieszkańcom, po wątpliwościach i
zastrzeżeniach, nawet i ostro formułowanych przez konserwatora miejskiego, gdy
konstrukcja już stoi i jest dokładnie taka sama, jak rok wcześniej. Naturalnie,
trudno było to przewidzieć, przecież w projekcie było inaczej. Przedsiębiorca
pozwolenie już dostał, a to, że potem buduje w przestrzeni miejskiej, trochę po
swojemu, trochę wbrew lokalnym wytycznym, cóż można powiedzieć, sorry, taki
mamy klimat.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 05.04.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz