Początek roku to czas wszelkich
podsumowań i rocznych przeglądów, przeplatanych z prognozami i planami. Najważniejsze,
najciekawsze, najlepsze. Miniony rok w toruńskiej kulturze nie przyniósł
jakichś szczególnych przełomów, wstrząsów, czy skandali. Przeciwnie, można
nawet powiedzieć, że upłynął w miarę spokojnie, co wcale nie znaczy, że nudno i
nijako. Maj i czerwiec tak kipiały festiwalami, że widzowie momentami zmuszeni
byli do trudnych wyborów, co wybrać, a z czego zrezygnować, bo wiele imprez
toczyło się równocześnie. Podobnie przepełniony był kalendarz w letnich miesiącach,
co prawda ciężar gatunkowy imprez tam był różny, ale ilość faktycznie
imponująca. Jesień przyniosła nowe otwarcie i ustabilizowanie sytuacji w Teatrze
Horzycy oraz bezsprzeczne wydarzenie roku, czyli wystawę twórczości Davida
Lyncha. Koniec roku zaś zapowiedź zmian w zarządzaniu trzema istotnymi
miejskimi instytucjami, których konsekwencje dopiero przed nami.
Moje szybkie i subiektywne
podsumowanie ubiegłego roku zatrzyma się jednak przy dwóch imprezach
plenerowych, które zapamiętać warto. Jedną za efemeryczność, bo pewnie nie tak
szybko powtórzy się spektakl, w którym tony podświetlonych piór wirować będą w
rytmie muzyki nad miastem. A tak działo się podczas widowiska „Plac Aniołów” odbywającego się w ramach 20-lecia
wpisania toruńskiego Zespołu Staromiejskiego na Listę Światowego Dziedzictwa
UNESCO. I choćby tylko dla tych piór warto było wyjść z domu na Rynek
Staromiejski. Nie wątpię też, że pióra te długo jeszcze będą krążyć w filmach i
na zdjęciach reklamowych. Podobnie rzecz się ma z drugą imprezą, Festiwalem
Wisły, jej rozmach był na tyle fotogeniczny, że ożywiona jednostkami
pływającymi rzeka, z pewnością znajdzie się w niejednym folderze promocyjnym. Jest
jednak coś, co znacząco różni oba te wydarzenia, Festiwal Wisły ma ogromny
potencjał, by stać się imprezą cykliczną, nie tylko jednorazową. I choć na fali
sukcesu padły słowa pełne nadziei, że impreza powinna wpisać się na stałe w
letni kalendarz, to wiele zależeć tu będzie zarówno od determinacji
organizatorów, jaki i wsparcia samorządów. Jedno jest pewne, zapaleńcom
z Kujawsko-Dobrzyńskiej Organizacji Turystycznej Wisła leży na sercu i
to bardzo głęboko. A co z tego zamiłowania jeszcze wyniknie? Przekonamy się w
tym roku.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 02.01.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz