czwartek, 4 stycznia 2018

Pióra nad Wisłą, czyli kulturalny flesz po 2017

Początek roku to czas wszelkich podsumowań i rocznych przeglądów, przeplatanych z prognozami i planami. Najważniejsze, najciekawsze, najlepsze. Miniony rok w toruńskiej kulturze nie przyniósł jakichś szczególnych przełomów, wstrząsów, czy skandali. Przeciwnie, można nawet powiedzieć, że upłynął w miarę spokojnie, co wcale nie znaczy, że nudno i nijako. Maj i czerwiec tak kipiały festiwalami, że widzowie momentami zmuszeni byli do trudnych wyborów, co wybrać, a z czego zrezygnować, bo wiele imprez toczyło się równocześnie. Podobnie przepełniony był kalendarz w letnich miesiącach, co prawda ciężar gatunkowy imprez tam był różny, ale ilość faktycznie imponująca. Jesień przyniosła nowe otwarcie i ustabilizowanie sytuacji w Teatrze Horzycy oraz bezsprzeczne wydarzenie roku, czyli wystawę twórczości Davida Lyncha. Koniec roku zaś zapowiedź zmian w zarządzaniu trzema istotnymi miejskimi instytucjami, których konsekwencje dopiero przed nami.
Moje szybkie i subiektywne podsumowanie ubiegłego roku zatrzyma się jednak przy dwóch imprezach plenerowych, które zapamiętać warto. Jedną za efemeryczność, bo pewnie nie tak szybko powtórzy się spektakl, w którym tony podświetlonych piór wirować będą w rytmie muzyki nad miastem. A tak działo się podczas widowiska  „Plac Aniołów” odbywającego się w ramach 20-lecia wpisania toruńskiego Zespołu Staromiejskiego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. I choćby tylko dla tych piór warto było wyjść z domu na Rynek Staromiejski. Nie wątpię też, że pióra te długo jeszcze będą krążyć w filmach i na zdjęciach reklamowych. Podobnie rzecz się ma z drugą imprezą, Festiwalem Wisły, jej rozmach był na tyle fotogeniczny, że ożywiona jednostkami pływającymi rzeka, z pewnością znajdzie się w niejednym folderze promocyjnym. Jest jednak coś, co znacząco różni oba te wydarzenia, Festiwal Wisły ma ogromny potencjał, by stać się imprezą cykliczną, nie tylko jednorazową. I choć na fali sukcesu padły słowa pełne nadziei, że impreza powinna wpisać się na stałe w letni kalendarz, to wiele zależeć tu będzie zarówno od determinacji organizatorów, jaki i wsparcia samorządów. Jedno jest pewne, zapaleńcom z Kujawsko-Dobrzyńskiej Organizacji Turystycznej Wisła leży na sercu i to bardzo głęboko. A co z tego zamiłowania jeszcze wyniknie? Przekonamy się w tym roku.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  02.01.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz