Kilka dni temu media obiegła wiadomość,
że kilka miasta w Polsce jest zainteresowane tym, by skorzystać z możliwości
wprowadzenia strefy czystego transportu, czyli w praktyce pobierać opłaty za
wjazd do swoich centrów. Wśród tych miast jest i Toruń. Jednocześnie
natychmiast poszedł nieco uspokajający komunikat z naszego magistratu, że
pomysł tych ekostref jest na razie w fazie analizy, że do wprowadzenia jeszcze
długa droga i jeśli już, to dotyczyłby tylko zespołu staromiejskiego, bo na
osiedlach przecież byłoby trudno o takie strefy. Na osiedlach? Jak to? Pewnie
niektórzy się zdziwili. Wróćmy jednak na Starówkę. Czy potrzebna jest tu
ekostrefa? Jeśli tak, to komu i dlaczego jest ona potrzebna? Poza oczywiście
poprawą jakości powietrza, bo taka jest pierwotna intencja. Czy nie chodzi tu czasem
o to, by ograniczając liczbę aut parkujących gdzie bądź na Starym Mieście,
jednocześnie opanować chaos, który trwa tu nieprzerwalnie od kilku lat? Nie bez
znaczenia jest pewnie i wątek ekonomiczny, w końcu opłaty za wjazd zasilą
budżet gminy. A to, że konsekwencje ekostrefy niewątpliwie w pierwszej
kolejności dotkną starówkowy biznes, to już mniejsza.
Gdy czytałam o tym pomyśle,
pojawiło się pytanie, a co z inną strefą, strefą zamieszkania? Zapowiadana tak szumnie i z przytupem przez
BTCM pół roku temu, że rozwiąże nadmiar samochodów na ulicach, szczególnie tych
parkujących nieprawidłowo i wprowadzi przyjazną przestrzeń dla mieszkańców i
odwiedzających. Założenie było słuszne i rekomendowane już pięć lat wcześniej w
raporcie Restartu. Niewątpliwie ta zmiana była potrzebna. Ale już w pierwszych
dniach po wprowadzeniu, zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy ona, aby
faktycznie jest na lepsze. Starówkowa grupa dyskusyjna na facebooku, mimo
moderacji, przegrzewała się wtedy od skarg, uwag, zdjęć i propozycji korekt do
nowych rozwiązań. Urzędnicy z interwencjami odsyłali internautów do Straży
Miejskiej, korekty wprowadzali. Starali się studzić i uspokajać nastroje, a przede wszystkim, wywarzyć proporcje. Przecież nie mogło być tak, że instytucja, która prowadzi
grupę dyskusyjną, ciągle zbiera na niej baty. Mam wrażenie, że wokół strefy
zamieszkania cały czas toczy się gra, magistrat kontra mieszkańcy i jest
to gra na znudzenie przeciwnika, czyli mieszkańców. Ta taktyka, jak obserwuję,
jest słuszna, bo i ostatnio mieszkańcy przestali już tak bardzo marudzić, że
samochody stoją poza miejscami wyznaczonymi na Łaziennej, czy Wysokiej. I nie
dlatego, że auta faktycznie stamtąd zniknęły, nie. Mieszkańcy widzą, że te ich
zgłoszenia, uwagi i komentarze nic nie zmienią. Samochody na Łaziennej,
Wysokiej i w wielu innych miejscach niedozwolonych nadal stoją, blokując
przejścia i chodniki. Ale ile można robić zdjęć, ile wykonywać telefonów z interwencją,
gdy widać brak zmiany. To może pogłębiać bezradność i frustrację. A problem
chaosu parkujących samochodów szczególnie wieczorem i w weekendy nie dość, że
nie znika, to nawet się powiększa. Gdyby do tego dodać jeszcze fakt, że
prędkość, z którą się poruszają auta na niektórych ulicach objętych strefą,
daleko przekracza dopuszczalną, trzeba by uznać, że strefa zamieszkania nie tylko
nie funkcjonuje tak, jak zakładano, ale i nosi znamiona fiaska. Zatem potrzeba
zmiany sytuacji „wisi w powietrzu” i niewykluczone, że pretekstem do tej zmiany
będzie właśnie powietrze, czyste powietrze.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 16.01.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz