środa, 20 grudnia 2017

Apoteoza potrzebności rzeczy (nie)potrzebnych i (nie)pięknych


Przedświąteczne szaleństwo zakupowe właśnie zmierza do finału. Czas, gdy kupujemy od groma umiarkowanie potrzebnych i zupełnie zbędnych rzeczy właśnie osiąga zenit. W ubiegłopiątkowe przedpołudnie przemierzałam galerie handlowe. Przeciskałam się między marketowymi stojakami i koszami wypełnionymi po brzegi rozmaitym towarem. Mnóstwem towaru. Do tego w tle rozbrzmiewały piosenki z dzwoneczkami, dziewczęta w strojach anielic, choinki, światełka. Atmosfera prawdziwie świąteczna, rozpylona nad sklepem niczym zapach z atomizera,  miała mnie stymulować do wybierania znacznie większej liczby rzeczy, niż wcześniej planowałam. Bezrefleksyjne kupowanie, uleganie marketingowym przekazom, że nieustannie potrzebujemy nowych i jeszcze bardziej nowych przedmiotów stało się codziennością i natręctwem naszego czasu, nie tylko przedświątecznego. Mogłoby się wydawać, że łatwość, z jaką wymieniamy rzeczy na kolejne, świadczy o nieprzywiązywaniu się do nich, ale to tylko pozór, bo jest dokładnie odwrotnie, jesteśmy od nich uzależnieni. Uzależnieni od nadmiaru i niepotrzebności. I ten ulewające się z koszy towary, zamiast zachęcać mnie do zakupów, zaczął potęgować w mnie przekonanie o ich zbyteczności. To nie pierwszy raz, gdy myślę sobie, że toniemy w rzeczach, że często one nie tyle otaczają nas, ile oklejają i zabierają przestrzeń. I nie pierwszy to raz, gdy zadaję sobie pytanie, po co mi to, czy tamto i czy na pewno tego potrzebuję. Niby nic odkrywczego, jednak w świecie, w którym większość przedmiotów i sprzętów jest jednorazowego użytku, a na tym krótkim terminie przydatności opiera się spora część gospodarki, te pytania mogą okazać się szkodliwe społecznie.
Ten przedpołudniowe refleksje wróciły do mnie późnym południem podczas wernisażu wystawy w Muzeum Etnograficznym  „(Nie)potrzebne, (nie)piękne, (nie)cenne. Reaktywacja rzeczy”. Wystawy, która czyni bohaterami przedmioty, a dokładniej ich drugie życie. Cofa nas w czas, gdy rzeczy naprawiano. Pęknięte dzbanki drutowano, wytartą odzież cerowano. Gdy nieco zużyte przedmioty, zamiast trafiać na śmietnik,  zyskiwały nowe funkcje lub ulegały przetworzeniu, stając się częścią nowych sprzętów, czy nieoczywistych ozdób. Pomysł i czas tej ekspozycji wydaje się niezwykle trafiony. Z jednej strony można się nieźle ubawić, oglądając, jakie cuda wyczarowywano z drutów, kawałków opon, blaszek i czego tam jeszcze. Z drugiej strony, czytając opisy poszczególnych obiektów, wzruszyć. Bo ogromną siłą tej wystawy są właśnie opisy prezentowanych rzeczy, to one nadają kontekst i sens. Historie przedmiotów, to też opowieści o ludziach i ich losach. Gdy patrzy się pobieżnie na kolorową chustę w gablocie, można zachwycić się oryginalnym, orientalnym wzorem. Jednak gdy się jej przyjrzymy bliżej, to zobaczymy misterne połączenie tkanin i ściegów. Efekt wielu godzin pracy nieznanej, ubogiej komornicy z Kujaw, która na przekór biedzie postanowiła spełnić swoje marzenie i sama wykonała nie zwyczajną chustę, ale dzieło sztuki. I takich historii jest tam więcej. Zatem jeśli komuś w tej świątecznej bieganinie potrzeba chwili oddechu od nadmiaru, polecam wystawę w Muzeum Etnograficznym. Tam rzeczy do nas mówią, nie przytłaczają.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  19.12.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz