Myślę, że
każdemu z nas zdarza się, tłumacząc komuś lokalizację nowego sklepu, kawiarni
czy pubu, użyć formuły: „to jest tam, gdzie był/była/było”. Czasem, żeby
naprowadzić na punkt, o którym mówimy, trzeba odwołać się do kilku szyldów
wstecz, by wyświetlić właściwy obraz w czyjeś pamięci. Tak jakbyśmy z czasu
teraźniejszego odklejali poprzednie, minione etykiety przytwierdzone do miejsca,
dotykali w nieistniejącej, a wciąż pamiętanej rzeczywistości. Niejednokrotnie
taka spontaniczna retrospekcja uruchamia dalsze drążenie. Kilka dni temu w
rozmowie ze znajomym, któreś z nas rzuciło: „a pamiętasz, co tam było
wcześniej?” I to zdanie zabrało nas w wirtualny spacer po ulicy Szerokiej i lokalach
gastronomicznych, których już nie ma, a jednocześnie istnieją w pamięci, jakby
tworzyły kawałki, elementy równoległego, minionego miasta. Ta mała przebieżka
po czasie wcale nie tak odlegle przeszłym, uświadomiła mi, jak często po cichu,
bezpowrotnie, bez pożegnań i niezauważalnie znikają miejsca. Można by nawet
ulec złudzeniu, że to specyfika naszego, pośpiesznego czasu. Nic bardziej
mylnego, nieśmiertelna mądrość greckiego filozofa mówi, że jedyną stałą rzeczą
jest zmiana i zawsze tak było. Czy możliwe jest odtworzenie tego, jak wyglądało
miasto dziesięć, dwadzieścia lat temu? Wydaje się, że tak, bo to nie tak dawno.
Tylko czy na pewno? Często są to wycinki, fragmenty. A gdyby cofnąć się w
czasie jeszcze dalej tam, gdzie często nie sięga już nasza pamięć?
Katarzyna
Kluczwajd w książce „Toruń, którego nie ma” właśnie to robi, zaprasza nas do
miasta, które istnieje już tylko w eterycznej przestrzeni wspomnień. Oprowadza
nas po Toruniu XIX i XX wieku. Autorka
przywraca pamięć miejsc, budynków, pomników, których ślady zatarły strumień
czasu, a zachowały się w pamięci i w fotografii. Całość skomponowana jest
bardziej w album niż gruntowne historyczne opracowanie. W książce znajdziemy sporo
ilustracji, między innymi niepublikowane wcześniej fotografie ze zbiorów
prywatnych, co jest sporym walorem. Zobaczymy tam nasze miasto, które niegdyś
tworzyła wielonarodowa i wielowyznaniowa społeczność. Wyszynki, fotoplastykony,
teatry świetlne, do tego latające machiny, hale sterowcowa i balonowa, brzmi to dziś nieco
egzotycznie. Historyczne zmiany pomników, ulic i bohaterów, ale i historyczna
ciągłość, jak w przypadku tak zwanego szkolnego zagłębia, czyli ulicy
Sienkiewicza, na której przedłużeniu z czasem powstał kampus UMK. To, co
zostało po czasach pruskich, przeplata się z tym, co przyniosło miastu
odzyskanie niepodległości. Książka napisana jest w języku polskim i niemieckim,
co też jest śladem naszego miejskiego dziedzictwa, którego nie da się wydrapać
ani zamalować, jak szyldu na budynku. „Toruń, którego nie ma” lub też „Thorn,
das es nicht mehr gibt” to pamięć i jednocześnie wypełnione zobowiązanie, by ją
strzec i pielęgnować.
Premiera
książki „Toruń, którego nie ma” odbędzie się dziś o godzinie 18:00 w Książnicy
Kopernikańskiej. Tam też będzie można spotkać się z autorką, Katarzyną
Kluczwajd, która zapowiada, że zaprezentuje materiały i wspomnienia, które nie
pomieściły się w tym tomie. Dodatkową atrakcją będzie losowanie książek wśród
gości wieczoru.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 05.12.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz