Jak się już nowego Małeckiego weźmie do ręki, to trudno go odłożyć. Takie
jest moje doświadczenie po lekturze drugiej część z toruńskiej trylogii
kryminalnej Roberta Małeckiego „Porzuć swój strach”. I to może być dla
niektórych wystarczająca rekomendacja, by sięgnąć po tę książkę. Bo to znaczy
nic innego, jak tylko, że fabuła jest intrygująca i prowadzona tak zręcznie, iż
każdy kolejny zwrot akcji tylko podsyca czytelniczą ciekawość, że trudno odsunąć
w czasie poznanie tajemnicy. A ta, zamiast ze strony na stronę nieco błyskać
światłem w tunelu mrocznej historii, wydaje się pączkować i coraz bardziej
gmatwać. Jednocześnie autor nie szarżuje z udziwnieniami czy naciąganymi efektami,
by tę uwagę trzymać. Ktoś może powiedzieć, taka natura gatunku, każdy kryminał
prędzej czy później dochodzi do takiego punktu, że czytelnik chce dowiedzieć
się, kto zabił, względnie dlaczego. Niby tak. Tylko po co sięgać po kryminał,
który zassie nas w połowie, gdy można wziąć taki, który już po pierwszym
rozdziale nie pozostawia miejsca na oddech, a co dopiero ziewanie.
Przyznam szczerze, że początkowo po kryminały Małeckiego sięgnęłam
kierowana bardziej lokalnym patriotyzmem, niż ciekawością kim tym razem będzie
główny bohater tropiący zło. Może zbyt duża liczba przeczytanych powieści tego
gatunku doprowadziła mnie do przesytu. Ale Toruń jako tło i miejsce akcji
spowodował, że pochyliłam się nad losami i śledztwem dziennikarza Marka Benera,
a nie odwrotnie. I jeśli dla kogoś taka perspektywa czytania tej książki może
być zachętą, to również się nie zawiedzie. Małecki prowadzi swoich bohaterów po
Toruniu, jaki znamy nie z cukierkowych katalogów, ale z dnia codziennego. I niczego
nie patynuje większym brudem, niż jest w rzeczywistości, ani nie lukruje. Do
tego granicę między fikcją literacką a światem realnym rozmazuje nieco, jakby
bawił się z nami, wkręcał i puszczał do nas trochę oko. Do nas odbiorców z
Torunia i tych, którzy nasze miasto znają. Toruński czytelnik przemieszczając
się razem z bohaterem po mieście, będzie widział mimowolnie konkretne ulice i
domy. Będzie wchodził razem z nim do konkretnego budynku na Rubinkowie, będzie
widział konkretne twarze przywoływanych, prawdziwie istniejących osób. Będzie
też w pamięci szukał miejsca, gdzie w okolicy Krzywej Wieży jest ta piwnica, w
której zagnieździło się hazardowe zło. I wtedy może poczuć się złapany w małą
zasadzkę i zobaczyć nad sobą uśmiechniętego autora, który mruga porozumiewawczo
– no co, dałeś się nabrać, że to na serio, przecież to fikcja. Jeśli komuś z
kryminałem nie po drodze, to choćby dla tych lokalnych smaczków warto sięgnąć
po książki Małeckiego, bo poza głównym wątkiem dyskretnie przemyca również lokalne
historie i anegdoty.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 10.10.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz