czwartek, 31 sierpnia 2017

Widma z „Wesela” ciągle krążą nam nad głowami

Jaki cytat pojawia się jako pierwszy, gdy mówimy o „Weselu” Wyspiańskiego? „Cóż tam, panie, w polityce?”, „A to Polska właśnie” czy „Miałeś, chamie, złoty róg”? A może „Sami swoi, polska szopa” lub „Chłop potęgą jest i basta”? Gdy zaczęłam się nad tym zastanawiać, w myślach zalał mnie strumień zdań. To nie jedna, dwie czy pięć fraz. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale już, gdy zaczęłam pytać o to samo znajomych, najczęściej najpierw chwila ciszy i pustka. Po pierwszym podrzuconym zdaniu uruchamiały się kolejne. I uświadomiłam sobie, że jest to chyba jedyne takie dzieło w polskiej literaturze, z którego słowa wyrwały się i krążą ze sporą intensywnością w przestrzeni języka, do tego niosą skojarzenia i odniesienia. Mówimy „Weselem”, często nie zdając sobie z tego sprawy. Po ponad stu latach od jego krakowskiej premiery i skandalu obyczajowego w tle, teksty ze sztuki nadal żyją, choć już zupełnie innym życiem. Jesteśmy „Weselem” przesiąknięci. Ono jest trochę jak I-Cing lub może lepiej jak Biblia. I to narodowa. Tylko czy potrafimy z niej korzystać? Czy rozumiemy znaczenie poszczególnych zdań? Czy tylko powtarzamy w kółko w oderwaniu już nie tylko od dzieła, ale i od sensu?
Dziwiło mnie zatem, że w dniu Narodowego Czytania nie tak szybko sięgnięto po tę pozycję. Choć z jednej strony to może i dobrze. Chyba żadne z czytanych dotąd dzieł nie trafiło tak celnie w czas, jak dziś trafia „Wesele”. W chwili, gdy jesteśmy pękniętym na pół społeczeństwem, potrząsanym sporem politycznym, który już dawno wymknął się spod kontroli i zdaje się, że dryfuje w nieznanym kierunku, odpowiedzi na pytanie, co się z nami stało, może należy zacząć szukać „Weselu” właśnie. W tym, co już było, bo to żadna tam przeszłość i przaśny skansen opisujący niegdysiejsze obyczaje. „To co było, może przyjść”. Polityka zalewa nam wolne dotąd od niej strefy, a my dziwimy się, skąd to przyszło, gdzie to było pochowane, skąd tyle widm krąży nam nagle nad głowami. Sami je wywołaliśmy. Zżymamy się na nową listę lektur dla licealistów, na wątpliwej jakości literaturę, a klasykę na niej obecną traktujemy jak kamienne tablice zaklęte w kanonicznym kręgu. I ten jeden dzień głośnego Narodowego Czytania miał ten stan odmienić, odczarować. Wyrwać ważne pozycje naszej literatury ze szkolnych rozprawek i bryków. Przywrócić im żywe miejsce. Tylko czy faktycznie tak jest? Czy czasem nie dzieje się tak, że Narodowe Czytanie zaczyna być wesołą przebieranką z książką w ręku? I nie ma w tym nic złego, tylko żeby w tym okraszaniu zabawą też nie przedobrzyć i nie zgubić samego dzieła. Bo to ono powinno być tu najważniejsze, nie kostium.
W najbliższą sobotę „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego będzie czytane w Teatrze Horzycy i w Baju Pomorskim, w Książnicy Kopernikańskiej i w Młodzieżowym Domu Kultury, a także w szkołach. Każdy, kto ma ochotę może dołączyć nie tylko jako słuchacz. Z pewnością organizatorzy zadbają o stosowną scenerię i nie wykluczone, że i nawet o „weselny” poczęstunek. Tylko że to nie ta kolorowa otoczka jest tego dnia istotna. Ważne są słowa. I sensy, jakie za nimi płyną. A i zaklęciami trzeba ostrożnie, bo niewinne zawołanie: „Przyjdź, chochole, na Wesele!”, może sprowadzić do tej zabawy całkiem realne widma. Ale to już chyba wiemy.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  29.08.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz