Informacji o skutkach nawałnicy
jaka przeszła feralnej nocy z 11 na 12 sierpnia, słuchałam w serwisach radiowej
Trójki, jadąc autem do Wilna. Około południa poza relacjami o tragedii na
obozie w Suszku, innych poszkodowanych podczas burzy oraz liczbie odbiorców
pozbawionych prądu, podano również komunikat, że Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych i Administracji zapowiedziało kontrolę obozów harcerskich w całej
Polsce. Czyli wbrew temu, co zarzuca się rządowi, zareagował natychmiast, już w
sobotę około południa. Im bardziej oddalałam się na wschód, tym mocniej w
serwisach pęczniały doniesienia o inspekcjach w miejscach wypoczynku młodzieży,
a także o wszczęciu prokuratorskiego śledztwa w sprawie śmierci harcerek na
obozie. Gdzieś przy końcu materiału o skutkach nawałnicy, powtarzane były cyfry
mieszkańców odciętych od prądu, tylko tyle, jak to zwykle w takiej sytuacji. Gdy
zasięg Trójki całkowicie zanikł, mogłam odnieść wrażenie, że poza tragiczną
śmiercią sześciu osób, tamta burza była jak wiele innych, które już przechodziły.
Już wtedy, nie mając wiedzy, bardziej przeczucie, nie dałam się zwieźć komunikatom
Polskiego Radia. Skalę dramatu, jaki dotknął Bory Tucholskie i południową część
Kaszub, zobaczyłam dopiero dwa dni później na zdjęciach. Miejsca, w których
byłam zaledwie tydzień wcześniej zmienione były nie do poznania, patrząc na te
obrazy, miałam świadomość, że nie oddają one w pełni tego, jak wygląda to w
rzeczywistości.
I nie śmieszyły mnie, pojawiające
się następnego dnia, zdjęcia ministra obrony w garniturze obok zakopanego w
błocie auta, którym przyjechał. Ani też później zdjęcia premier na tle
wyświeconego auta straży pożarnej. Mimo że to polityczne teatrum wizerunkowe
było grane całkiem na serio, wyglądało prawdziwie groteskowo na tle tragedii. Patrzyłam
na to i czułam jakiś niesmak. Nieśmiertelna fraza z Szymborskiej, „tyle wiemy o
sobie, ile nas sprawdzono”, odświeża mi się zawsze w takich sytuacjach. To nie
otwarcie nowej drogi, czy programu socjalnego. W obliczu katastrofy, to choćby
nie wiem, jak reżyserować przekaz, prawda przebije się przez „pijarowskie”
sztuczki, które mają cenę i to niekoniecznie taką, jakiej spodziewają się
aktorzy tego widowiska. W tym wypadku zdanie – „Do zamiatania liści nie
będziemy wzywać wojska.” – może mieć taką samą wartość polityczną, co inne,
słynne już zdanie sprzed dwudziestu lat - „Trzeba się było ubezpieczyć.”, które
padło, gdy Dolny Śląsk tonął. Jednak nie w tym rzecz, ile jeszcze zobaczymy
zdjęć polityków na tle powalonych drzew, ile sobie wzajemnie wyliczą, co kto,
kiedy zrobił, a czego nie. Za chwilę ten spektakl po nawałniczny media wyciszą.
Z każdym kolejnym dniem będzie przybywać kadrów z uprzątniętych miejsc, aż
będzie można odnieść wrażenie, że sytuacja jest opanowana i wszystko wróciło do
normy. Nic bardziej mylonego. Tamtej nocy dla wielu tysięcy ludzi rozpadł się
cały świat. Niektórzy tam mówią, że nigdy nie będzie tak, jak było. Będzie
inaczej. Ale do tego potrzebna jest pomoc, nasza stąd pomoc.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 22.08.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz