środa, 23 sierpnia 2017

Potrzebna pomoc, by posklejać świat na nowo


Informacji o skutkach nawałnicy jaka przeszła feralnej nocy z 11 na 12 sierpnia, słuchałam w serwisach radiowej Trójki, jadąc autem do Wilna. Około południa poza relacjami o tragedii na obozie w Suszku, innych poszkodowanych podczas burzy oraz liczbie odbiorców pozbawionych prądu, podano również komunikat, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapowiedziało kontrolę obozów harcerskich w całej Polsce. Czyli wbrew temu, co zarzuca się rządowi, zareagował natychmiast, już w sobotę około południa. Im bardziej oddalałam się na wschód, tym mocniej w serwisach pęczniały doniesienia o inspekcjach w miejscach wypoczynku młodzieży, a także o wszczęciu prokuratorskiego śledztwa w sprawie śmierci harcerek na obozie. Gdzieś przy końcu materiału o skutkach nawałnicy, powtarzane były cyfry mieszkańców odciętych od prądu, tylko tyle, jak to zwykle w takiej sytuacji. Gdy zasięg Trójki całkowicie zanikł, mogłam odnieść wrażenie, że poza tragiczną śmiercią sześciu osób, tamta burza była jak wiele innych, które już przechodziły. Już wtedy, nie mając wiedzy, bardziej przeczucie, nie dałam się zwieźć komunikatom Polskiego Radia. Skalę dramatu, jaki dotknął Bory Tucholskie i południową część Kaszub, zobaczyłam dopiero dwa dni później na zdjęciach. Miejsca, w których byłam zaledwie tydzień wcześniej zmienione były nie do poznania, patrząc na te obrazy, miałam świadomość, że nie oddają one w pełni tego, jak wygląda to w rzeczywistości.
I nie śmieszyły mnie, pojawiające się następnego dnia, zdjęcia ministra obrony w garniturze obok zakopanego w błocie auta, którym przyjechał. Ani też później zdjęcia premier na tle wyświeconego auta straży pożarnej. Mimo że to polityczne teatrum wizerunkowe było grane całkiem na serio, wyglądało prawdziwie groteskowo na tle tragedii. Patrzyłam na to i czułam jakiś niesmak. Nieśmiertelna fraza z Szymborskiej, „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, odświeża mi się zawsze w takich sytuacjach. To nie otwarcie nowej drogi, czy programu socjalnego. W obliczu katastrofy, to choćby nie wiem, jak reżyserować przekaz, prawda przebije się przez „pijarowskie” sztuczki, które mają cenę i to niekoniecznie taką, jakiej spodziewają się aktorzy tego widowiska. W tym wypadku zdanie – „Do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska.” – może mieć taką samą wartość polityczną, co inne, słynne już zdanie sprzed dwudziestu lat - „Trzeba się było ubezpieczyć.”, które padło, gdy Dolny Śląsk tonął. Jednak nie w tym rzecz, ile jeszcze zobaczymy zdjęć polityków na tle powalonych drzew, ile sobie wzajemnie wyliczą, co kto, kiedy zrobił, a czego nie. Za chwilę ten spektakl po nawałniczny media wyciszą. Z każdym kolejnym dniem będzie przybywać kadrów z uprzątniętych miejsc, aż będzie można odnieść wrażenie, że sytuacja jest opanowana i wszystko wróciło do normy. Nic bardziej mylonego. Tamtej nocy dla wielu tysięcy ludzi rozpadł się cały świat. Niektórzy tam mówią, że nigdy nie będzie tak, jak było. Będzie inaczej. Ale do tego potrzebna jest pomoc, nasza stąd pomoc.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  22.08.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz