wtorek, 11 lipca 2017

Co ma Bonowicz do piernika w toruńskim ABC


Na wydanie alternatywnego przewodnika po Toruniu Kariny Bonowicz czekałam z niecierpliwością. Gdy rok temu pojawiła się pierwsza, internetowa wersja tego projektu nie miałam żadnej wątpliwości, że „Co ma piernik do Torunia... czyli subiektywny przewodnik po mieście (nie tylko) Kopernika dla (nie tylko) nowojorczyka” powinien ukazać się w wersji papierowej i co prędzej pojawić się w księgarniach, informacji turystycznej oraz punktach sprzedaży pamiątek. I wcale nie dlatego, żeby informatorów o historii, zabytkach i o mieście dla chętnych, by je poznawać brakowało, przeciwnie jest ich sporo. Jednak takiej propozycji, jak bedeker Bonowicz dotąd nie było. Jest przewrotny, dowcipny, czasem zaskakujący, ale zgodny z duchem i historią miasta. Zresztą wszystko od duchów się zaczęło. To informacja o seansach spirytystycznych w Dworze Artusa była przyczynkiem do powstania tego przewodnika, do zebrania w jednym miejscu anegdot, ciekawostek i legend miejskich. Zdarzenia, przypadki i osobliwości sadowione dotąd na marginesie, wyszły na pierwszy plan. Wyłuskane z historii miasta nie tylko te nieznane i nieoczywiste, a czasem i kuriozalne wątki, osadzone w kontekście dziejów i doprawione ornamentem humoru, dały w efekcie niezwykle oryginalną opowieść o Toruniu dawnym i dzisiejszym. W „Co ma piernik do Torunia…” autorka nieustannie to mruży oko dociekliwego badacza, wygrzebując postaci związane z Toruniem i ich losy całkiem na serio, to za chwilę tym samym okiem mruga do nas porozumiewawczo, jakby mówiła, przecież wiadomo, że Kopernik była kobietą. Oprócz Kopernika, pierników, krzyżaków, flisaków i żab, w przewodniku pojawiają się inne motywy, osoby i wydarzenia, które przyczyniały się do tego, że miasto na przestrzeni lat zyskiwało na rozgłosie. Jest zatem o królewskim sercu zmarłego w Toruniu Jana Olbrachta ukrytym w posadzce Katedry Świętych Janów, ale jest też o pierwszym zarażonym ptasią grypą łabędziu w Polsce i jego słomianym pomniku. Mogłoby się chwilami wręcz wydawać, że książka jest jakimś rodzajem zabawy literackiej. Nieco szaloną gawędą o mieście, schowaną pod formą turystycznego ABC, gdzie prawda elastycznie się wygina i surrealistycznie miksuje z żartem i konfabulacją. Ale to tylko pozory. Przewodnik Bonowicz jest zbiorem jak najbardziej prawdziwych epizodów i zdarzeń, a że subiektywnie skomponowanym i podanym w narracji przepełnionej dowcipem, to tylko jego zaleta. Dobrze by było, gdyby z czasem Co ma piernik do Torunia...” pojawił się również w innej, poza polską, wersji językowej. Nie każdy wszak turysta, jak na przykład ów wspomniany nowojorczyk, włada na tyle językiem polskim, by móc zwiedzać miasto trzymając ów przewodnik w ręku. Poza tym jest on niewątpliwie oryginalną promocyjną perełką, ze sporym potencjałem, z którego warto czerpać. Może w przyszłości pokusić się o audioprzewodnik z dołączoną mapką zwiedzania? Może nawet z głosem autorki. Ciekawe, co ona sama na to? Tymczasem książkę można już nabyć w toruńskich księgarniach oraz na stronie Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Z autorką natomiast będzie można spotkać się 31 lipca o godzinie 19 w Dworze Artusa. Znając Karinę Bonowicz, z pewnością nie będzie nudno.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  11.07.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz