Lubię Święto Miasta. I myślę, że
nie jestem z tym uczuciu jakoś szczególnie oryginalna. Podejrzewam, że zdecydowana
większość mieszkańców Torunia odnajduje dla siebie, w tych czerwcowych dniach,
jeśli nie pełne garście, to choć szczypty radości. Wydarzeń w plenerze jest
tyle i do tego tak rozmaitych, że nietrudno znaleźć pretekst, by dołączyć do
świętowania, na choćby jeden, wybrany sposób. To jest ta chwila, gdy możemy
zobaczyć, że jesteśmy nie tylko zbiorem mieszkańców, ale w jakimś sensie
wspólnotą. A o to przecież właśnie chodzi w tej miejskiej fecie rozpisanej na
wiele dni, żeby każdy mógł poczuć się dumny, że tu mieszka, że jest stąd. W tym
roku do miejskiego świętowania dołączyło Bydgoskie Przedmieście ze świętem
dzielnicy. I wyboru tego terminu trzeba organizatorom pogratulować. Wpisanie Święta
Bydgoskiego Przedmieścia w czas, gdy hucznie celebrujemy imieniny patrona
miasta, chwalimy się sukcesami i dzielimy tym, co mamy najlepszego w kulturze,
sporcie i rozrywce, było decyzją jak najbardziej właściwą. Bydgoskie ma się czym
pochwalić, zatem i program był wyjątkowo bogaty. Różnorodność wydarzeń idealnie
ilustrowała ideę tej inicjatywy, by pokazać miejsce pełne historii, ciekawej
architektury, zieleni, ale też i ludzi, którzy tworzą tam atmosferę. A jak
najlepiej zaprezentować uroki dzielnicy? Oczywiście zapraszając na spacer po
niej. Takich spacerów tematycznych przeszło tego dnia po Bydgoskim pięć.
Szlakiem uciech i rozrywek wszelakich, piekarni i ciastkarni, modernistycznej
architektury, śladów literackich oraz miejsc zaskakujących i nieznanych. Dodatkowo
tego dnia wystartowała darmowa aplikacja „Tupik”, z którą będzie można
samodzielnie zwiedzać dzielnicę. Jak nic, Bydgoskie otwiera się na turystów. Tylko
klasnąć w dłonie z radości, co za wspaniały, świąteczny dzień. I pewnie tak bym
o nim myślała, utrzymując się jak najdłużej w nieco sielankowym nastroju,
gdyby nie to, że wybrałam się w sobotę na jeden z tych spacerów. Gdy wraz z
innymi spacerowiczami spotkaliśmy się przy CSW, by podążać tropami literatów, przywitały
nas widok ścinanych klonów. Jakkolwiek to zabrzmi, Święto Miasta zaczęło się dla
nas od dźwięków piły. Nie kwestionuję potrzeby wycięcia tych klonów. Nawet nieuzbrojone
w ekspercką wiedzę oko może zobaczyć, że pnie są puste, czyli stanowiły
zagrożenie. Nie rozumiem jednak, jak można wycinać drzewa w dniu Święta Miasta,
do tego w ścisłym centrum, bo działo się to przy Fosie Staromiejskiej, w chwili,
gdy nieopodal rozpoczynały się pierwsze imprezy, teatralne Święto ulicy Wilama
Horzycy. Takie działanie zdaje się być albo sabotażem, albo perwersją. Inaczej
trudno mi to wytłumaczyć. Kto podjął decyzję o takim terminie wycinki?
W czasie, gdy dyskusje o tym,
jakie ma być miasto, zielone czy betonowe, zaczynają być coraz intensywniejsze,
ta sytuacja wydaje się symboliczna. Patrzyłam na wirujące w powietrzu
biało-niebieskie konfetti z piątkowej ceremonii odsłonięcia Katarzynek, jak
mieszały się ze świeżymi trocinami. Nie było to połączenie harmonijne.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 26.06.2017