środa, 25 stycznia 2017

Dorzucić grosza, byśmy zobaczyli „Dobroć, naszą dobroć” w Teatrze Wiczy

Pierwsza w Polsce była Julia Marcell. Dziesięć lat temu za pośrednictwem serwisu sellaband.com zebrała pięćdziesiąt tysięcy dolarów i wydała pierwszą płytę. Jakaż to wtedy była sensacja. Crowdfunding, zjawisko wówczas nieznane. Iluż artystów jej zazdrościło. Dziś społeczne finansowanie projektów, jest tak popularne, że serwisy aż pęcznieją od pomysłów czekających na wsparcie. Aby jednak projekt otrzymał to finansowanie, zebrana kwota musi być równa lub większa niż założono na dany cel. Jeśli jest mniejsza, wpłaty wracają do darczyńców. Zbierają artyści, społecznicy, podróżnicy. Zbiera też Teatr Wiczy.
Pierwszym spektaklem Teatru Wiczy, który widziałam, był „Sezon w piekle”. Był on zresztą też pierwszym toruńskim spektaklem tego teatru. Granym wtedy na poddaszu przy Szpitalnej. Wstęp wolny, widownia zawsze pełna. Ale to nie brak biletów stanowił o komplecie publiczności. Wicza od początku mówił o tym, co boli, co uwiera, co dotyka. Nie był ledwie ciepły, był gorący i aktualny. Obnażał rzeczywistość, zaglądał pod jej powierzchnię. Demaskował i ciekawił. Śmieszył i prowokował. Mówił językiem teatru o problemach tu i teraz, z którymi widz dość łatwo się identyfikował. W tamtym czasie, po przedstawieniu aktorzy wystawiali przed wyjściem kapelusz na dobrowolne datki. Poddawali siebie i swoją sztukę pod ocenę publiczności, ile ona warta. Ten kapelusz nigdy nie był pusty. Dziś Teatr Wiczy zbiera na dokończenie przedstawienia „Dobroć, nasza dobroć” w reżyserii Romualda Wiczy-Pokojskiego.
 
Pierwszą odsłonę tego spektaklu mogliśmy oglądać pod koniec listopada ubiegłego roku podczas dwudziestych piątych urodzin teatru. Wicza wziął na warsztat polskość dziś. Po pięciu latach milczenia, artyści wreszcie przemówili. I to jak zwykle głosem wyrazistym i znaczącym. Skąd sączą się te ciemne plamy, skoro tyle w nas dobroci. To nie przypadek, że bohaterów spotykamy na weselu. Najlepiej widzimy, jacy jesteśmy, gdy siadamy przy jednym stole. Choć od czasów bronowickiej chaty do dzisiejszego ósmego piętra wieżowca minęło ponad sto lat, to w duszach bohaterów nadal huczy ten nasz romantyzm. Niby uśpiony, ale jakże łatwy do rozhuśtania. Sprzeczność w słowach, myślach, czynach. Autodestrukcja na własne życzenie. Tyle już mogliśmy zobaczyć na przedpremierowym pokazie. Spektakl jest cały czas w procesie twórczym i na ostateczny kształt musimy chwilę poczekać. Na scenografię, druki reklamowe, wynajęcie sali prób oraz premierę potrzeba jeszcze 12500 złotych. Zbiórka na ten cel potrwa do 14 lutego na platformie polakpotrafi.pl. Mam nadzieję, że i tym razem ten kapelusz nie będzie pusty i że uda się zebrać potrzebną kwotę, bo warto.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  24.01.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz