wtorek, 20 grudnia 2016

Dzielmy się tym, co mamy w sobie najlepszego


Gdy w ubiegłym tygodniu wycinałam świąteczne gwiazdki i serca z kruchego ciasta, Aleppo właśnie dogorywało. Pieczenie świątecznych ciastek to taki mój coroczny zwyczaj, przy muzyce z dzwoneczkami, z zapachem wanilii, goździków i cynamonu w tle. W tym roku całą tę otoczkę sobie darowałam, tego dnia nie potrafiłam wymazać spod powiek obrazów z bombardowanego miasta. Nie mogłam. Nie chciałam. Im dłużej wałkowałam ciasto, tym bardziej te symbole nadziei i miłości zyskiwały kruchość. Stawały się coraz cieńsze, prawie przezroczyste, gotowe jednak na posypanie kryształkami cukru. W święta ma być przecież słodko, a nie gorzko i boleśnie. Ludzie tam w oblężonym mieście tracą w tej chwili życie i domy, a ja sobie świąteczne ciastka na blasze układam. Ale cóż innego mogę zrobić? Wyobraziłam sobie, że siedemdziesiąt dwa lata temu, gdy umierała Warszawa, jakaś Hannah w Nowym Jorku też pewnie zagniatała ciasto i myślała, cóż ja mogę zrobić. Choć z drugiej, gdyby ją zapytać po latach, pewnie by powiedziała, że wtedy nie miała pojęcia o skali dramatu miasta na drugim końcu świata. Ona nic nie wiedziała. Takich słów nie będę mogła powiedzieć kiedyś ja ani nikt z nas, że nic nie wiedzieliśmy. W ostatnim czasie można było odnieść wrażenie, że świat po tylu miesiącach przywykł już do tej wojny, znieczulił się wręcz na nią i dopiero teraz, obrazy bombardowanego miasta zburzyły ten subtelny letarg. Między jednym a drugim wyjęciem kolejnej blachy pełnej świątecznych gwiazdek z piekarnika, podeszłam do komputera i przelałam darowiznę na konto organizacji charytatywnej z dopiskiem SOS Syria. Tylko tyle w tamtej chwili mogłam zrobić.
Święta Bożego Narodzenia to moment oczekiwany przez cały rok. Czas pokoju, chwila, gdy rodzi się światło i nadzieja, dzień, w którym gasną wszystkie spory. Tymi frazami tradycyjnie opisujemy te grudniowe dni. Grzejemy się przy tych słowach i wzruszamy niezmiennie po całym roku biegania w codzienności niekoniecznie zadowalającej. Zatapiamy się w dźwięki kolęd i wierzymy, że może w tym roku jakiś kawałek naszego wewnętrznego dziecka przeniesie się tego dnia do idealnego świata, w którym zło nie ma nic do powiedzenia, a dobro niepodzielnie króluje na ziemi. Jednocześnie stawiamy dodatkowy talerz na świątecznym stole z nadzieją, że nikogo nieproszonego nie będzie trzeba przy nim sadzać, że nikt nam nie zakłóci radosnej atmosfery rodzinnego koła. A przecież to puste miejsce nie ma być tylko pustym symbolem. Tradycją, bo tak się zawsze robi w święta. To miejsce ma być dziś naszą furtką, którą otwieramy się na drugiego człowieka. Ma nam przypominać w tym szczególnym czasie, że to od naszych większych lub mniejszych gestów zależy, czy dobra będzie przybywać na świecie. Patrząc na ten pusty talerz, zobaczmy w tym miejscu konkretną osobę i jeśli to możliwe, obdarujmy ją, przynajmniej ciepłą myślą. Może to będzie sąsiad, może kogoś z rodziny, z którym trudno spotkać się przy jednym stole bez wywlekania urazów, podziałów czy niechęci. A może ktoś z nas odważy się posadzić przy swoim stole symbolicznie tych, którym zbombardowano domy, zabito najbliższych i to oni są dziś prawdziwymi opuszczonymi, wędrowcami i potrzebującymi. Chociaż są bardzo daleko od nas.
Życzę zatem spokojnych świąt i abyśmy dzielili się nie tylko opłatkiem, ale i tym, co jest w nas najlepsze.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  20.12.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz