Jest w filmie „Awans” Janusza
Zaorskiego taka scena, w której postać idealisty, grana przez Marka Perepeczkę,
wisi na czerpaku koparki. Próbuje zatrzymać maszynę przed postępowymi
innowacjami, przed niszczeniem naturalnego otoczenia, w którym dotąd żył. Broni
swojego świata przed modernizacją, przed przekształcaniem spokojnego miejsca do
życia, w sprzedajny kram dla szukających rozrywki przybyszów. Mierzy się z
maszyną. Chwyta się łyżki koparki, a ona unosi go do góry. Wisząc nad taflą
wody wieszczy zbliżającą się agonię mieszkającej tam wspólnoty. Ostatecznie spada
i ginie pod wodą. Scenę upadku spokojnie obserwuje tłum przyjezdnych gapiów,
niczym egzotyczne widowisko. Nikt mu nie pomaga, nikt nie stara się zrozumieć o
co chodzi, ludzie po prostu się gapią. Główny bohater (Marian Opania), sprawca tych
nowoczesnych i postępowych zmian, kwituje incydent słowami: „Romantyczny
bohater nie liczył się z rzeczywistością.” Jego narzeczona (Bożena Dykiel)
dodaje: „Może to i lepiej, sobie życie utrudniał i innym”. Gdy w ubiegły piątek
znajomy napisał mi, o tym, że prawdopodobnie dni klubu Pilon są policzone, bo
urzędnicy planują tam zmiany, to przed moimi oczami pojawiła się właśnie ta
filmowa scena, człowiek kontra koparka. Nie próbuje tym obrazem zbudować
analogii wprost, bo przecież wiadomo, że nie ruszyła żadna maszyna sterowana przez cynicznie
uśmiechniętego operatora w kierunku Bulwaru Filadelfijskiego, by zniszczyć
zabytkową grodzę, w której od dwudziestu lat działa rzeczony klub. Nie, grodzy
nic złego się nie stanie, ale wiele wskazuje na to, że czas Pilona, niszowego i
kulturotwórczego miejsca, dobiega końca. Właśnie idzie nowe, już ruszyło.
Obawiam się również, że nawet najbardziej romantyczne pozy i heroiczne gesty w
jego obronie, mogą okazać się tylko uciesznym widowiskiem dla tłumu, jeśli
faktycznie zapadła urzędnicza decyzja, by zagospodarować tę przestrzeń na
szalet z europejskim poziomem oraz sklepiki z pamiątkami i informację
turystyczną. Myślę, że należy pozbyć się złudzeń, że może coś w tym momencie
pomóc wyliczanie zasług, opowiadanie czym to miejsce było i jest, czy też przywoływanie
długiej listy imprez, które się tam odbyły. Undergroundowy klub może być za
dużym kontrapunktem dla malowniczego obrazka, jaki ma witać turystów przybywających
do naszego miasta na parking pod mostem.
Klub Pilon to kompletnie nie mój
świat. Ostatni raz byłam tam lata temu i nie mam jakichś szczególnych
wspomnień, czy sentymentów z nim związanych, ale to wcale nie znaczy, że nie
doceniam jego roli. Wiem doskonale,
że jest jednym z niewielu już prawdziwych i kultowych miejsc na mapie Starego
Miasta. Ten klub to legenda, również daleko za naszymi granicami. Te krążące od
kilku dni wieści, że może przestać istnieć na skutek nowych koncepcji
urzędniczych, są niepokojące dla jego bywalców. I nie ma się co dziwić, że u
niektórych osób budzi się niezgoda i rozgoryczenie, urzędnicza pomoc lub jej
próby w zamykaniu klubów jest w mieście znana nie od dziś. Choć historia
spektakularnej obrony klubu NRD mogła już nieco ulecieć z pamięci, bo klub
działa i ma się dobrze, to klęska lokalu Cafe Draże jest wspomnieniem nie tak
odległym. Szczególnie że Stary Młyn stoi od trzech lat pusty i nieustannie przypomina
o tamtej przegranej batalii o lokal. Jak będzie tym razem?
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 18.10.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz