Patrząc na relację z
niedzielnego widowiska „Przebudzenie”, pochodu Czterech Duchów Miasta
Wrocławia, inaugurującego oficjalnie Europejską Stolicę Kultury 2016, nie
mogłam powstrzymać myśli, która towarzyszyła mi potem przez cały niedzielny
wieczór, to mogło być dzisiaj u nas, w Toruniu. Niby mogło. Ale czy na pewno chodziło
nam tylko o to, by pięć lat temu zgarnąć całą pulę i wygrać główną stawkę z tytułem
Europejskiej Stolicy Kultury 2016? Czy naprawdę w to wierzyliśmy? Mam wrażenie,
że na samym początku, czyli dziesięć lat temu, a pewnie i wcześniej, gdy idea
kiełkowała jeszcze na urzędniczych biurkach, była to koncepcja głównie na
zdobycie całkiem sporych funduszy europejskich na kulturę w mieście. Wydawało
się to wtedy całkiem prawdopodobne, szczególnie, że żadne miasto, poza naszym,
nie wpadło na taki pomysł. Dopiero chwilę później znaczenia nabrał sam tytuł, a
już nie tylko fundusze. Wyobraźnia niektórych rozpaliła się tak bardzo, że z
przekazu promującego tę ideę, można było wysnuć domniemanie graniczące z
pewnością, że nasze miasto tą kulturalną stolicą już jest. Dopiero brak
wygranej w tym wyścigu miast był, jak zimny prysznic, że ktoś nam ten tytuł
zabrał. I tak, jak uwierzyliśmy w zwycięstwo, tak i uwierzyliśmy w porażkę. Ale
jak ktoś mógł nam zabrać coś, co sami sobie daliśmy? A daliśmy sobie szansę, na
to, by kultura była nie tylko naszą piękną wizytówką, ale by zmieniała codzienność
w niecodzienność, by transformowała świadomość przez sztukę, bo to nie sam
tytuł miał zmienić miasto, ale dążenie do niego, miało przeobrazić także jego
mieszkańców. Naturalnie, można by w tym miejscu skwitować, miało być tak pięknie,
a wyszło jak zwykle. Wszyscy, którzy się angażowali w to przedsięwzięcie,
chcieli zapewne dobrze i każdy widział w tym projekcie nie tylko szansę miasta,
ale i swoją szansę, stąd może tyle perturbacji w szukaniu porozumienia między
instytucjami kultury, rozczarowań płynących z oczekiwań środowiska
artystycznego, czy też zwykłych nieporozumień i kłótni. Pewnie zupełnie niepotrzebnie
marnowała się energia na budowanie nowej instytucji, a już na pewno na
nieszczęsną karuzelę dyrektorską. Wyszło, jak wyszło, choć z perspektywy czasu
myślę sobie, że może, aż tak bardzo źle wcale nie było, choć błędów można by
wyliczyć jeszcze kilka. Tylko czy faktycznie tak jest, że przegraliśmy ten
czas? Czy wszystko poszło rzeczywiście w gwizdek? Może jednak udało się
wykorzystać ten czas biegu po tytuł, do promocji miasta i może właśnie teraz,
jakąś część tej pracy jednak zbieramy. Przecież najbardziej efektownym owocem
naszych starań o tytuł ESK jest niewątpliwie Bella Skyway Festival. Impreza,
która w ciągu kilku lat z lokalnego wydarzenia artystycznego, stała się jednym
z najlepszych produktów turystycznych. Jakkolwiek by oceniać poziom artystyczny
ostatnich jej edycji, jest to chyba jedyna masowa impreza, która ściąga tłumy
liczone w setkach tysięcy na toruńską Starówkę.
A tak na koniec,
zastanawiam się, patrząc czysto pragmatycznie, czy faktycznie bylibyśmy gotowi
na te jeszcze większe tłumy, które przewinęłyby się przez Starówkę, gdyby udało
nam się jednak zdobyć tytuł ESK. Gdzie ci wszyscy goście zostawili by swoje
auta?Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 19.01.2016
"Bar piwny trzeciej kategorii" - dyrektor Roman Kołakowski o klubie NRD
OdpowiedzUsuń