Doczekaliśmy się.
Postaram się opanować swoją naturalną skłonność do wpadania w emfazę w takich
wypadkach, choć tym razem, to nie kwestia mojego wrażenia, które potrafi budzić
emocjonalne słowa, ale faktu, że chwila jest podniosła i ważna. Myślę, że
jeszcze jakiś czas będziemy na tej fali lekkiej euforii z ukończonego dzieła. Oto
jest ona, nowa, nietuzinkowa, nasza sala koncertowa. Dyskusje o jej
potrzebności pewnie będą trwały nadal, choć głosy sceptyków już pobrzmiewają
coraz bardziej pianissimo. Oczywiście, gdyby jej nie było, miasto istniało by
dalej, ale od czasu, gdy ona już jest, Toruń stał się innym miejscem. Sala
koncertowa na Jordankach jest chyba najbardziej spektakularną, najbardziej
nowoczesną i najbardziej inspirującą inwestycją ostatnich dziesięcioleci. To
jedno zdanie jest tylko namiastką określeń, których można użyć, by ją opisać.
To nie jest zwykła sala koncertowa, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że
jest to odrębny, awangardowy bohater, który zanim zabłysł pełnią świateł i
wypełnił się dźwiękiem, już obrósł w legendę. Z pewnością wygra niejeden
konkurs architektoniczny, a jego sława przekroczy wiele granic i przysporzy
nam, mieszkańcom, powody do dumy, czy choćby zadowolenia. To oczywiste. Nie
sposób przejść koło niego obojętnie, a to powoduje, że można na ten budynek
patrzeć trochę, jak na symbol. Naturalnie, samonarzucający się jest ten o
odwadze i marzeniach. Dla mnie jednak, ta kanciasta bryła obiektu przełamująca
prostą, konwencjonalną ścianę pokazuje, że wyjątkowość rodzi się tam, gdzie
łamie się schemat. Pokazuje nowy kierunek, nową drogę. Jaką? To właśnie przed
nami.
Chwila otwarcia
toruńskiej sali koncertowej, przypomina mi trochę inaugurację innego, ważnego
dla kultury polskiej budynku sprzed ponad stu laty, kiedy to otwierano
dzisiejszy Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie. Obiekt też z jednej strony
bardzo wyczekiwany, a z drugiej budzący spory i dyskusje, a nawet skandale, o
jakich nam się dziś nie śniło. Otóż, to właśnie wtedy, Jan Matejko protestując
przeciwko budowie tego teatru, oddał honorowe obywatelstwo miasta Krakowa. Nie
chodziło o sam teatr, ale o jego lokalizację i konieczność wyburzenia
średniowiecznych budowli. Wracając jednak do momentu inauguracji, w przeddzień
wielkiej gali odbył się otwarty dla publiczności, niecodzienny pokaz strojenia
sceny. Podnosząc kurtynę i odsłaniając kulisy zademonstrowano widzom najpierw
pustą przestrzeń sceniczną, a potem kolejno ukazywały się elementy
najnowocześniejszej, ówcześnie, maszynerii teatralnej. Ot, taki pokaz zaplecza
technicznego. Kilka lat później, ten wieczór Stanisław Wyspiański odtworzył w
„Wyzwoleniu”, strojąc scenę narodową. To otwarcie było czymś więcej, niż tylko
początkiem nowego budynku, to był początek nowej epoki zwanej w historii Młodą
Polską.
Dlaczego
przywołałam tą teatralną historię, bo widzę tu poniekąd analogię. Nie chodzi mi
wcale o podobieństwa w zawirowaniach związanych z powstawaniem obu obiektów, to
zbyt proste. Ani choćby tego, że ważne dla kultury momenty wydarzają się często
obok błysku fleszy, to frazes. Oba te obiekty łączy to, że są punktami granicznymi,
cezurą. Oby ten nowy czas, który przed nami, był wartościowy.Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 15.12.2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz