poniedziałek, 18 stycznia 2016

Otwarcie sali koncertowej na Jordankach jest niewątpliwie cezurą, przed nami nowy czas w kulturze toruńskiej.


Doczekaliśmy się. Postaram się opanować swoją naturalną skłonność do wpadania w emfazę w takich wypadkach, choć tym razem, to nie kwestia mojego wrażenia, które potrafi budzić emocjonalne słowa, ale faktu, że chwila jest podniosła i ważna. Myślę, że jeszcze jakiś czas będziemy na tej fali lekkiej euforii z ukończonego dzieła. Oto jest ona, nowa, nietuzinkowa, nasza sala koncertowa. Dyskusje o jej potrzebności pewnie będą trwały nadal, choć głosy sceptyków już pobrzmiewają coraz bardziej pianissimo. Oczywiście, gdyby jej nie było, miasto istniało by dalej, ale od czasu, gdy ona już jest, Toruń stał się innym miejscem. Sala koncertowa na Jordankach jest chyba najbardziej spektakularną, najbardziej nowoczesną i najbardziej inspirującą inwestycją ostatnich dziesięcioleci. To jedno zdanie jest tylko namiastką określeń, których można użyć, by ją opisać. To nie jest zwykła sala koncertowa, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest to odrębny, awangardowy bohater, który zanim zabłysł pełnią świateł i wypełnił się dźwiękiem, już obrósł w legendę. Z pewnością wygra niejeden konkurs architektoniczny, a jego sława przekroczy wiele granic i przysporzy nam, mieszkańcom, powody do dumy, czy choćby zadowolenia. To oczywiste. Nie sposób przejść koło niego obojętnie, a to powoduje, że można na ten budynek patrzeć trochę, jak na symbol. Naturalnie, samonarzucający się jest ten o odwadze i marzeniach. Dla mnie jednak, ta kanciasta bryła obiektu przełamująca prostą, konwencjonalną ścianę pokazuje, że wyjątkowość rodzi się tam, gdzie łamie się schemat. Pokazuje nowy kierunek, nową drogę. Jaką? To właśnie przed nami.
Chwila otwarcia toruńskiej sali koncertowej, przypomina mi trochę inaugurację innego, ważnego dla kultury polskiej budynku sprzed ponad stu laty, kiedy to otwierano dzisiejszy Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie. Obiekt też z jednej strony bardzo wyczekiwany, a z drugiej budzący spory i dyskusje, a nawet skandale, o jakich nam się dziś nie śniło. Otóż, to właśnie wtedy, Jan Matejko protestując przeciwko budowie tego teatru, oddał honorowe obywatelstwo miasta Krakowa. Nie chodziło o sam teatr, ale o jego lokalizację i konieczność wyburzenia średniowiecznych budowli. Wracając jednak do momentu inauguracji, w przeddzień wielkiej gali odbył się otwarty dla publiczności, niecodzienny pokaz strojenia sceny. Podnosząc kurtynę i odsłaniając kulisy zademonstrowano widzom najpierw pustą przestrzeń sceniczną, a potem kolejno ukazywały się elementy najnowocześniejszej, ówcześnie, maszynerii teatralnej. Ot, taki pokaz zaplecza technicznego. Kilka lat później, ten wieczór Stanisław Wyspiański odtworzył w „Wyzwoleniu”, strojąc scenę narodową. To otwarcie było czymś więcej, niż tylko początkiem nowego budynku, to był początek nowej epoki zwanej w historii Młodą Polską.
Dlaczego przywołałam tą teatralną historię, bo widzę tu poniekąd analogię. Nie chodzi mi wcale o podobieństwa w zawirowaniach związanych z powstawaniem obu obiektów, to zbyt proste. Ani choćby tego, że ważne dla kultury momenty wydarzają się często obok błysku fleszy, to frazes. Oba te obiekty łączy to, że są punktami granicznymi, cezurą. Oby ten nowy czas, który przed nami, był wartościowy.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 15.12.2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz