W dniu otwarcia XXIV
Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt przeszłam ulicami Starego Miasta.
Tłum przemieszczał się ulicą Szeroką do Rynku Staromiejskiego. Tu święto jednej
ulicy, tam drugiej, tu Noc Muzeów, tam Rowerowa Masa Krytyczna na elegancko i
jeszcze kilka innych wydarzeń. Nie znalazłam ani jednego śladu, poza placem
przed Teatrem im. Horzycy, rzecz jasna, że w mieście właśnie odbywa się jedna z
istotniejszych imprez teatralnych w kraju. Podejrzewam, że gdybym zapytała
przypadkowego przechodnia o Kontakt, wzruszyłby ramionami. I wcale nie dlatego,
że w tym roku zniknęły z przestrzeni miasta plansze z programem festiwalu. Zalewają
nas imprezy masowe, obliczone głównie na ilość odbiorców, konkurowanie z nimi, to
jednak nie liga Kontaktu. Naturalnie z nostalgią westchnęłam nad czasem, gdy
festiwalem torunianie żyli prawdziwie. Gdy czekali na choćby ten jeden dostępny
dla wszystkich plenerowy spektakl. Gdy mieli poczucie, że w mieście dzieje się
coś wyjątkowego, coś, co wykraczało poza lokalne granice. W tamtym czasie,
gdzie by się głową nie obróciło, wzrok wszędzie odnajdywał ślady Kontaktu. Z racji,
że jednego dnia odbywały się dwa, trzy spektakle, organizatorzy festiwalu przez
wiele lat zmuszeni byli eksplorować przestrzeń miasta w poszukiwaniu miejsc
dobrych na teatralną scenę. Brak sali widowiskowej był wtedy może bolączką, ale
też i zaletą. Kontakt otwierał miasto na obcowanie ze światem teatru,
konfrontował, łamał schematy i przede wszystkim zasysał publiczność jak magnes.
Festiwalem miasto żyło. A dziś? Jak przebić się przez zgiełk nadmiaru wydarzeń,
w którym zaczynamy powoli tonąć? Po 27 latach od pierwszego Kontaktu Andrzej
Churski, dyrektor Teatru im. Horzycy i Paweł Pasza, dyrektor artystyczny,
postanowili wrócić do źródeł festiwalu. Zawęzili teatralną perspektywę, budując
program skoncentrowany wokół osi relacji Wschodu z Zachodem, podobnie jak w
pierwszych edycjach. Jednocześnie poszerzyli formułę o nowy projekt,
Laboratorium Kontaktu. To dzięki temu eksperymentowi festiwal otworzył się na
nowych odbiorców. Warsztaty, czytania performatywne dramatów, wystawy,
śniadania przed teatrem, potańcówka dawały naturalną możliwość spotkań
publiczności z twórcami. I po raz pierwszy festiwal otwierał spektakl przygotowany
specjalnie na tę okazję przez toruńskich aktorów „Wielkie niebo. Od wschodu do
zachodu”. Organizatorzy nie skupili się w tym roku na promocji i identyfikacji,
ale na realnej obecności, wymianie myśli i emocji, poza głównym nurtem. Kameralność
i spotkanie znowu stały się walorem. To inny, świeży wymiar Kontaktu, a po tej
edycji, mam wrażenie, że wektor poszukiwań skierowany jest na właściwą stronę,
w przyszłość festiwalu.
czwartek, 31 maja 2018
czwartek, 24 maja 2018
Toruńscy rzemieślnicy na Rynku Staromiejskim
Pracę nad projektem „Chronione
branże obszaru staromiejskiego Torunia w obiektywie artystów fotografików” twórcy
skupieni w Związku Polskich Artystów Fotografików Okręgu Kujawsko-Pomorskiego rozpoczęli
ponad rok temu. Toruńscy fotograficy: Justyna Rojek, Jacek Chmielewski, Marek
Czarnecki, Zbigniew Filipiak, Stanisław Jasiński, Jacek Kutyba, Andrzej
Skowroński wybrali 28 rzemieślników i na nich skierowali obiektywy. Teraz efekt
tych działań możemy oglądać na wystawie plenerowej w zachodniej pierzei Rynku
Staromiejskiego. Na planszach ustawionych w pobliżu pomnika Flisaka widzimy nie
tylko twarze toruńskich rzemieślników, ale przede wszystkim ich warsztaty. Barber, cukiernik, fotograf,
fryzjer, introligator, jubiler, kowal, kuśnierz, modystka, optyk, pieczątkarz,
piekarz, szklarz, witrażysta, zdun. Niejednokrotnie osoby, które widzimy na
zdjęciach, są nam znane, ale i bez trudu rozpoznajemy miejsca rozproszone po
Starym Mieście, najczęściej w bocznych uliczkach. Te
mikroreportaże wprowadzają nas na zaplecze zakładów, przyglądamy się pracy i podglądamy
tajniki profesji. Na
wystawie wśród prezentowych 15 branż, zabrakło mi szczególnie jednej, szewca. Mojego
ulubionego rzemieślnika, pana Czesława z ulicy Żeglarskiej. Bez niego
mieszkanie na Starym Mieście byłoby jeszcze bardziej nieznośne. To on
ratuje obcasy moich i wielu setek innych butów. Pozdzierane przez wszechobecny bruk,
podkleja, przybija, łata. Wszystko precyzyjnie i po mistrzowsku. Pan Czesław
nie był chętny, żeby wystąpić w tym projekcie. Zapytałam go dlaczego.
Odpowiedział: „ja jestem szewc, buty naprawiam, a nie gwiazda”. Niby tak, a
jednak dla mnie jest gwiazdą wśród szewców. Jego obecność i działalność na
Starym Mieście jest bezcenna. Podobnie jak wielu innych rzemieślników.
Tytułowe „branże chronione”
skłoniły mnie do refleksji, jak w praktyce są one w mieście ochraniane. Co robi się poza
rozmowami o tym, że chronić warto? W jaki sposób zabezpiecza się i pomaga
systemowo, by te niszowe zakłady nie zniknęły z przestrzeni Starego Miasta,
ustępując miejsca kolejnym punktom z pamiątkami? Kartą rabatową Moja Starówka@?
Ta wystawa jest niewątpliwie pretekstem do rozmów, ale i do szukania realnych rozwiązań.
Wątek ochrony branż w obszarze staromiejskim pojawił się na śniadaniu
biznesowym prezydenta z przedsiębiorcami, poprzedzającym otwieracie wystawy.
Czy to pomoże rzemieślnikom? Chciałabym być optymistką. Odpowiedź jednak
podsunęła mi już sama lokalizacja plansz tej wystawy. Niby są eksponowane w
samym sercu Starego Miasta, ale na boku, na marginesie. Przyklejone do muru
ratusza w jednym ciągu z pamiątkami. Schowane. Symboliczne to. A wystawę
oglądać można przez najbliższy tydzień, do 30 maja.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 22.05.2018
czwartek, 17 maja 2018
Tysiące ebooków dostępne w Książnicy Kopernikańskiej
Jeszcze do niedawna w
dyskusjach o wyższości papierowej książki nad ebookiem, wydawało się, że ta
pierwsza jest w defensywie. Nie dość, że czytelnictwo wśród rodaków spada, to
jeszcze moda na czytniki z e-papierem rozpycha się coraz mocniej na rynku
czytelniczym. Wieszczono odwrót od tradycyjnej książki na rzecz elektronicznej.
Czy faktycznie ten kierunek jest nieuchronny i biblioteki powinny pogodzić się
z tym, że tysiące woluminów wypełniających ich półki przepadną w otchłani
zapomnienia? Niekoniecznie. Niezależne badania naukowe z kilku ośrodków,
prowadzone na różnych grupach wiekowych, potwierdziły, że z książki papierowej
tak szybko jednak nie zrezygnujemy. Nie chodzi tu wcale o sentyment i możliwość
zmysłowego obcowania z przedmiotem. Dowiedziono, że mózg treści czytane z
tradycyjnego papieru przyswaja na dłużej i głębiej angażuje wyobraźnię. Zatem
prymat czytnikowych ekranów nie grozi nam tak szybko. I niesłuszne jest
ustawianie e-papieru w opozycji do tradycyjnego, traktowanie go jako
konkurencji. Ebooki na czytnikach to po prostu technologiczne poszerzenie
możliwości korzystania z literatury, a nie zagrożenie mające coś wyprzeć.
Przyznam, że długo nie
byłam entuzjastką ebooków. Argumenty o możliwości noszenia w torebce bez
wysiłku tysiąca książek, dostęp do ulubionych tytułów bez potencjalnych roztoczy, czy e-papier, który nie męczy oczu,
przekonywały mnie, ale nie wpływały jednak na modyfikację nawyków
czytelniczych. W jaki więc sposób przekonać zadeklarowanego czytelnika książek
tradycyjnych do czytania ich elektronicznych wersji? Wystarczy dać
nieograniczony dostęp do ebooków. Tak właśnie zrobiła Książnica Kopernikańska. Od
marca biblioteka udostępnia swoim czytelnikom możliwość bezpłatnego korzystania
z serwisu Legimi. Można tam znaleźć tysiące tytułów, w tym również nowości
wydawnicze. Wystarczy pobrać z biblioteki kod, założyć konto w serwisie Legimi,
zalogować się, wprowadzić pobrany kod, uaktywniać miesięczny abonament i voilá.
Wiedziona ciekawością wstukałam w wyszukiwarkę „Opowiadania bizarne” Olgi
Tokarczuk. Były dostępne. Przeczytałam i wiem, że na tej jednej książce nie
poprzestanę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że głównym celem Książnicy
Kopernikańskiej nie jest przekonywanie swoich czytelników do porzucenia
tradycyjnych książek na rzecz ich elektronicznych wersji. Poszerzenie oferty o
ebooki to raczej pomysł, by przyciągnąć nowych czytelników. I jednocześnie dowód
na to, że instytucja ta jest w pełni nowoczesna. Polecam korzystanie z serwisu.
Opowiadania Olgi Tokarczuk również polecam.
czwartek, 10 maja 2018
Toruński praktyczny patriotyzm na stulecie niepodległości
Cykliczne konferencje
zogniskowane wokół „Zabytków młodszego pokolenia”, czyli tych z XIX i XX wieku,
wbijają coraz mocniej klin w myślenie o Toruniu, jako o miejscu, w którym wyłącznie
obcujemy z „gotykiem na dotyk” w towarzystwie oczywiście Kopernika, przegryzając
całość piernikiem. Toruński Oddział Stowarzyszenia Historyków Sztuki postawił
sobie cel, by cyklicznie przybliżać i popularyzować wiedzę o budynkach i
miejscach mniej znanych, niedocenianych, nierzadko degradowanych i niszczonych.
Wszystko po to, by za wiedzą szło powszechne rozumienie tego, co zostawili nam
poprzednicy nie tylko sprzed sześciu wieków, ale ci sto lat temu także. By
poszerzać świadomość społeczną, co na naszych oczach zniknęło i ciągle znika z
przestrzeni na rzecz nowego, niekoniecznie lepszego. By uwrażliwiać na pamiątki
przeszłości nie tak odległej, bo są one nośnikiem dziedzictwa kulturowego,
które dostaliśmy w pokoleniowy depozyt, a nie na absolutną własność. Pokłosiem każdego
spotkania jest publikacja zbierająca materiały sesyjne, dotąd ukazało się sześć
tomów z tej młodszej historii Torunia, jego zabytków i kultury. Najbliższe,
siódme sympozjum odbędzie się w sobotę 12 maja w Centrum Dialogu - Bibliotece
Diecezjalnej w ramach Europejskiego Roku Dziedzictwa Kulturowego 2018, tym
razem pod tytułem „Praktyczny patriotyzm 1918/1920 - 2018. Różne odsłony”.
Program skupiony jest wokół stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości z
akcentem na fakt, iż zbiega się to wydarzenie z uzyskaniem przez Polki praw
wyborczych. Oczywiście z uwagą, że Toruń owo stulecie od chwili, gdy władzę nad
miastem przejęła administracja polska, świętować będzie dopiero za dwa lata.
Praktyczny patriotyzm w tytule
konferencji otwiera pole do spojrzenia na to, jakimi pragmatycznymi formami
działania po odzyskaniu niepodległości gruntowało się w naszym mieście państwo
polskie. Jak zagospodarowywano przestrzeń publiczną, zmieniając nazwy ulic i
bohaterów na pomnikach. Jak pozbywano się niechcianych zabytków i pamiątek. Jak
zapładniano wyobraźnię zbiorową, używając sztuki i artystów do postępującej
polonizacji. Z drugiej strony, w jakim stopniu usuwanie śladów niechcianego,
pruskiego okresu w życiu miasta, pozostawało, mimo wszystko, zabiegiem kosmetycznym,
inwazyjnym owszem, ale pozwalającym na łączność z czasem minionym. Zachowującym
to, co lokalnie wyróżnia i stanowi wartość ponad przemijającymi systemami
politycznymi. Po roku 1920 została przecież twierdza i niezmienna
obecność wojska, które nadal miało realny wpływ na życie miasta. A i
pierwsze uchwały rady miejskiej wpisywano w księgi, gdzie nagłówki druków ciągle
jeszcze były w języku niemieckim. Na koniec organizatorzy chcą skłonić do
refleksji, czy za
współczesny, praktyczny patriotyzm można uznać dbanie o pamięć?
Całościową, nie wybiórczą.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 08.05.2018
Subskrybuj:
Posty (Atom)