niedziela, 15 kwietnia 2018

„Twarz” Szumowskiej, czyli ryj nasz w lustrze odbity


„Twarz” Małgorzaty Szumowskiej zaczyna się od zbliżenia na twarze. Zmęczone, smutne, doświadczone, spracowane. To twarze ludzi czekających pod hipermarketem. Nad ich głowami wisi baner informujący o promocji dla golasów. Chwilę później otwierają się drzwi i tłumek rusza. W biegu zrzuca z siebie garderobę razem z godnością, by tylko złapać tani telewizor. Pośród tych skoncentrowanych na promocyjnym celu, są też postaci zakłopotane, zawstydzone, które poszły za masą. Zagubione jednostki. Reszta jest zdeterminowana. Jeden z mężczyzn pochylając się po upragniony sprzęt, wypina pośladki, a na jego gaciach pręży się napis „Polska”.
To lustro czy krzywe zwierciadło? Szumowska tą sceną nie pozostawia złudzeń, o kim będzie opowiadać i także, w jaki sposób to zrobi. Trudno tu mówić o czarnym humorze. Obraz co chwila kieruje do refleksji i śmiechu jednocześnie, przy czym to nie refleksja zasmuca, ale jej przecięcie śmiechem, który momentami nawet zawstydza. Chociaż ta „Polska” na majtkach jasno określa miejsce akcji, to podobną scenę z hipermarketu, jak i kilka innych scen i sytuacji, bez trudu możemy sobie wyobrazić w wielu innych krajach, bo to zachowania przypisane nie do konkretnej nacji. „Twarz” jest opowieścią uniwersalną o odrzuceniu i inności wśród swoich, choć ostrość pokazania wątków obyczajowych może kierować odbiór filmu w stronę publicystyki. Jest to przede wszystkim historia chłopaka, który odstaje zarówno w rodzinie, jak i miejscowej społeczności. Długie włosy, tatuaże, metal, a do tego romantyczna wrażliwość i wewnętrzna wolność. To wykracza poza lokalny standard. Ta jego odmienność przyjmowana jest jednak z pobłażliwością, przecież kiedyś w końcu przestanie małpować. Przestaje, ulega wypadkowi. Przeszczepiona twarz nie czyni z niego odmieńca, bo takim już był wcześniej, nowa twarz uzmysławia otoczeniu, że nie wymusi na nim zmiany, to ono będzie się musiało z tą innością skonfrontować.
Szumowska w jednym z wywiadów powiedziała, że film w dystrybucji zagranicznej ma tytuł „Ryj”. W Polsce dystrybutor nie zgodził się na ryja, bał się, że to słowo ma konotacje zbyt wulgarne i może zniesmaczać, odstraszać. Szkoda, że nie gęba, która w prostej linii kierowałaby do gombrowiczowskiej schedy opowiadania o Polsce. Przyprawiać gębę, to nie to samo co ryja. To coś pomiędzy. Choć może dziś nie ma miejsca na pośrodku. Mamy zatem twarz w tytule i nie odnosi się ona tylko do tej przeszczepionej Jackowi. Ryjem zaszlachtowanej świni przerzucają się dzieci w zabawie. I dużo śmiechu jest przy tym. Chwilę później te same dzieci wołają za głównym bohaterem; „ryj, ryj, ryj” i pewnie podobnie myśli o nim znaczna część jego sąsiadów. A niewykluczone, że i o sobie nawzajem też tak myślą. Idąc dalej, to na jakimś poziomie i sam ten film jest formą przyklejania ryja prowincji. Wulgarnej, pijanej, zagarniającej pod siebie, wykluczającej. Przyprawianie ryja, to skubanie z godności, ale niewątpliwie to również wentyl dający upust własnym lękom. I tym przed odrzuceniem i innością, ale także tym dotyczącym własnego pochodzenia, prawdziwej przynależności społecznej. W tym kontekście można ten obraz skwitować klasykiem. „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!”


 Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  10.04.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz