„Twarz” Małgorzaty Szumowskiej
zaczyna się od zbliżenia na twarze. Zmęczone, smutne, doświadczone, spracowane.
To twarze ludzi czekających pod hipermarketem. Nad ich głowami wisi baner
informujący o promocji dla golasów. Chwilę później otwierają się drzwi i tłumek
rusza. W biegu zrzuca z siebie garderobę razem z godnością, by tylko złapać
tani telewizor. Pośród tych skoncentrowanych na promocyjnym celu, są też
postaci zakłopotane, zawstydzone, które poszły za masą. Zagubione jednostki.
Reszta jest zdeterminowana. Jeden z mężczyzn pochylając się po upragniony
sprzęt, wypina pośladki, a na jego gaciach pręży się napis „Polska”.
To lustro czy krzywe zwierciadło?
Szumowska tą sceną nie pozostawia złudzeń, o kim będzie opowiadać i także, w
jaki sposób to zrobi. Trudno tu mówić o czarnym humorze. Obraz co chwila
kieruje do refleksji i śmiechu jednocześnie, przy czym to nie refleksja
zasmuca, ale jej przecięcie śmiechem, który momentami nawet zawstydza. Chociaż ta
„Polska” na majtkach jasno określa miejsce akcji, to podobną scenę z
hipermarketu, jak i kilka innych scen i sytuacji, bez trudu możemy sobie
wyobrazić w wielu innych krajach, bo to zachowania przypisane nie do konkretnej
nacji. „Twarz” jest opowieścią uniwersalną o odrzuceniu i inności wśród swoich,
choć ostrość pokazania wątków obyczajowych może kierować odbiór filmu w stronę
publicystyki. Jest to przede wszystkim historia chłopaka, który odstaje zarówno
w rodzinie, jak i miejscowej społeczności. Długie włosy, tatuaże, metal, a do
tego romantyczna wrażliwość i wewnętrzna wolność. To wykracza poza lokalny
standard. Ta jego odmienność przyjmowana jest jednak z pobłażliwością, przecież
kiedyś w końcu przestanie małpować. Przestaje, ulega wypadkowi. Przeszczepiona
twarz nie czyni z niego odmieńca, bo takim już był wcześniej, nowa twarz uzmysławia
otoczeniu, że nie wymusi na nim zmiany, to ono będzie się musiało z tą innością
skonfrontować.
Szumowska w jednym z wywiadów
powiedziała, że film w dystrybucji zagranicznej ma tytuł „Ryj”. W Polsce
dystrybutor nie zgodził się na ryja, bał się, że to słowo ma konotacje zbyt
wulgarne i może zniesmaczać, odstraszać. Szkoda, że nie gęba, która w prostej
linii kierowałaby do gombrowiczowskiej schedy opowiadania o Polsce. Przyprawiać
gębę, to nie to samo co ryja. To coś pomiędzy. Choć może dziś nie ma miejsca na
pośrodku. Mamy zatem twarz w tytule i nie odnosi się ona tylko do tej
przeszczepionej Jackowi. Ryjem zaszlachtowanej świni przerzucają się dzieci w
zabawie. I dużo śmiechu jest przy tym. Chwilę później te same dzieci wołają za
głównym bohaterem; „ryj, ryj, ryj” i pewnie podobnie myśli o nim znaczna część
jego sąsiadów. A niewykluczone, że i o sobie nawzajem też tak myślą. Idąc
dalej, to na jakimś poziomie i sam ten film jest formą przyklejania ryja
prowincji. Wulgarnej, pijanej, zagarniającej pod siebie, wykluczającej. Przyprawianie
ryja, to skubanie z godności, ale niewątpliwie to również wentyl dający upust
własnym lękom. I tym przed odrzuceniem i innością, ale także tym dotyczącym
własnego pochodzenia, prawdziwej przynależności społecznej. W tym kontekście
można ten obraz skwitować klasykiem.
„Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz