czwartek, 5 kwietnia 2018

Patchwork z Sofoklesa i współczesności w Teatrze Horzycy


W toruńskiej realizacji dramatu Sofoklesa Wojtek Klemm zmienia Edypa z króla na „Edypa Tyrana”. Tu nie fatum będzie determinować władcę, pozbawiając go sprawczości i wyboru, ale obsesje i lęki. Edyp według Klemma to kurczowo trzymający się władzy uzurpator. Broni patriarchalnego świata, choć skaził go wcześniej ojcobójstwem. Próbuje uzdrowić państwo z choroby, którą sam na nie sprowadza. Szuka winnych. Rzuca groźbami, potrzebą rozliczeń. Swój grzech naruszający ład i równowagę społeczną wypiera, chowa, zapomina. W jednej z pierwszych scen Antygona zawiązuje mu oczy szalikiem, jest to zapowiedź i przeczucie tragedii, ale i sygnał, że Edyp nie widzi, bo nie chce widzieć. Pozwala na filtrowanie rzeczywistości specjalnie dla siebie. Jak balsamem owija się Jokastą. Kreona używa niczym sprawnego narzędzia. Porusza się w wyizolowanym świecie, bezpiecznie wyściełanym przez pochlebców i rodzinę pomiędzy bunkrem, z którego dowodzi a ołtarzem, gdzie utrzymuje rząd dusz. Jednak przed klątwą czy też bardziej przed prawdą o sobie i o własnych czynach, nie da się uciec, nawet okopując się w podziemnej twierdzy. Posłaniec, który zna prawdę i tak tam dotrze i przemówi. A na wszystko to patrzy nie chór starców, ale następne pokolenie, edypowe dzieci.
 „Edyp Tyran” nie przynosi żadnego katharsis, żadnego oczyszczenia emocji, ani nawet przeświadczenia, że światu można przywrócić równowagę, gdy prawda zostanie w końcu ujawniona. Żelazna kurtyna opada, jakby odcinała przeszłość, a faktycznie tylko po raz kolejny ją przysłania. W finale głos dostaje Antygona wystawiona na proscenium. To do niej ma należeć ciąg dalszy. To ona, przedwcześnie wydoroślała, harda i zdeterminowana,  może zawalczyć o lepsze jutro. Antygona mówi do nas, że jest dziurą z doczepioną głową, dziurą, która domaga się przemiany w całość. Ziarno nadziei? Czyżby?
Szkoda, że reżyser zwątpił w siłę dramatu greckiego, tnąc, dopisując i przetykając go tekstami innych pisarzy, ile się da. Istny patchwork z Sofoklesa i współczesności. I to wszystko tylko po to, byśmy nie mieli wątpliwości, że na scenie oglądamy historię dotyczącą nas. Tę, która właśnie teraz przetacza się za oknem. Z drabinką znaną z „miesięcznicowych” przemówień, nuconą „Barką”, zamachem, wychodzącym z podziemi żołnierzem wyklętym. Ze znakiem równości postawionym pomiędzy prezesem rządzącej partii a Edypem, który też mieszka z kotem. Zbyt duże to uproszczenie, na granicy gagu i internetowego mema. Tym samym ponadczasowa moc atomowa antycznej tragedii zamieniła się w pierdnięcie bieżącej publicystyki. Równie ulotnej, jak rzęsiste brawa, które zdają się bardziej niż uznaniem, być manifestacją poglądów politycznych widzów. I co z tego, że na stojąco.

 Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  04.04.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz