„Ptaki śpiewają w Kigali” wydają
się być prawie pozbawione fabuły. Film przypomina trochę notatnik zbierający
wycinki zapisu z rzeczywistości po tragedii, przemieszane z fleszami
przeszłości i obrazami przyrody. Jakby świat po traumie był rozsypanym zbiorem obrazów
i słów, niewyraźnych powidoków. Życiem lub bardziej wegetacją bez planu, bez
przekonania o możliwej przyszłości. Obraz duetu Krauzów koncentruje się na skutkach ludobójstwa, na
tym, co pozostaje w krajobrazie i w człowieku, bez względu jak daleko od
miejsca apokalipsy się on oddali. Nie ma tu epatowania przemocą. Choć pierwsze
kwestie, które padają, to słowa radiowego spikera zachęcającego do „zbijania
karaluchów” i spodziewamy się dalej wiadomego, wiwisekcji eksterminacji. Tego jednak
nie ma, to się już zdarzyło. Pominięcie na ekranie lejącej się
strumieniami krwi, odcinanych głów, kończyn i gwałtów, zdaje się na serio
wziętą przestrogą z Nietzschego, że „kiedy spoglądasz w otchłań, ona również
patrzy na ciebie”. Przemoc pokazywana nadmiernie nie powoduje przerażenia,
odrazy, czy współodczuwania, przeciwnie ona uodparnia, oswaja. I dziś chyba
jesteśmy na nią bardziej znieczuleni niż nią przestraszeni. Oburzamy się na
agresję, ale jednocześnie nieustannie o niej mówimy. Tu okrucieństwo jest
wymazywane z naszego widoku i spod powiek bohaterek, które były świadkami i
ofiarami zarazem. Ale ono nie znika, nieobecne fizycznie staje się fantomem,
plazmą, która okleja, nie pozwala żyć, szarpie, wtrąca w stupor. Pewnie dlatego
w filmie jest tyle milczenia, a wypowiadane kwestie zbliżają się do granicy
szeptu. Obrazy bardziej zadają pytania, niż na nie jednoznacznie odpowiadają. Czy da się żyć po
ludobójstwie? W jednej ze scen Claudine, ocalała z zagłady, stoi w kościele przed figurą
Matki Boskiej. Poniżej leży stos ubrań tych, co zginęli. Ona stoi do nas
plecami. Patrzy na stos. Po chwili wtula się w niego, kładzie i przykrywa. Staje
się tą, która razem z nimi umarła, choć żyje.
Czy film zostawia jakąś nadzieję, że czas jest w
stanie przywrócić równowagę, że więcej nie powtórzy się gdzieś kolejna taka
sytuacja? Że krew zaschnie i nie będzie potrząsać ziemią? Że ptaki znowu
zaśpiewają w Kigali, gdziekolwiek ono by było? Znany slogan mówi, że historia
ludzkości toczy się po obręczy koła, nieustannie pisząc ten sam scenariusz,
tyle że w różnych kostiumach, scenografiach. I to entourage najczęściej
przyciąga uwagę i do niego szuka się odniesień, nie mechanizmu głębszego,
schowanego pod powierzchnią i odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, dlaczego
tak się stało. Gdy bohaterka spotyka się z oprawcą swojej rodziny, a
jednocześnie swoim ojcem chrzestnym, wcześniej, przed tragedią wieloletnim przyjacielem
domu, pyta go właśnie dlaczego, dlaczego to zrobił, on wykształcony. I w
chwili, gdy spodziewamy się aktu skruchy, jego słowa nie pozostawiają złudzeń:
„wczoraj my, dziś wy, kto będzie jutro?" Rwanda to kostium, to jeden z
przypadków eksterminacji, która po poprzedniej, nie powinna się była już
przecież wydarzyć. Nawet jeśli ptaki znowu śpiewają w Kigali, to kto wie, co
przyniesie jutro.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 26.09.2017