Chociaż mamy dopiero luty, to już
dziś mogę pokusić się o typowanie, że jednym z popularniejszych słów tego roku,
będzie smog. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zyskał tak na rozgłosie, że nie ma
chyba osoby, przez której usta by nie przeszedł tej zimy. Co się takiego stało,
że właśnie w tym roku dopadło nas to okropne słowo i szkodliwe zjawisko? Wcześniej
go nie było? Ktoś złośliwy powiedział, że dopiero, gdy smog dał o sobie znać w
stolicy, został dostrzeżony jako problem i zyskał na medialności. Z jednej
strony pojawiły się głosy zaniepokojenia i aplikacje umożliwiające sprawdzenie
stanu powietrza w danej okolicy, z drugiej opinie, że to czysta manipulacja
wymierzona w polski węgiel. W ubiegły czwartek, gdy w Toruniu został ogłoszony alarm
smogowy, szłam właśnie do lekarza. Idąc, zastanawiałam się, oddychać, czy nie
oddychać. Może oddychać półgębkiem, przez chusteczkę, bo maski przecież nie mam.
A ten męczący mnie od dwóch tygodni kaszel, to może wcale nie wirus, a już
skutek powietrza, którym oddycham. I w tym momencie przypomniały mi się płyty
boazerii i meble, które kilka tygodni temu wystawili w nocy, przed kamienicę,
moi sąsiedzi, w oczekiwaniu na kontener. Zanim dojechał, wszystko zniknęło. Pewnie
potem, któryś z tych czarnych dymów nad Starym Miastem, to były właśnie te
meble. Oddychać, czy nie oddychać? Po badaniu okazało się, że to jednak tylko wirus,
nic więcej. Pani doktor zaleciła mi odpoczynek, dużo witamin i dużo spacerów.
„A wie pani, że dziś w Toruniu mamy alarm smogowy?” – zapytam, wysłuchawszy wskazań.
Pokiwała głową ze zdumieniem, myślała, że to problem głównie Wrzosów. Niestety,
nie tylko. Na szczęście do wiosny bliżej, niż dalej i temat szarej łuny oraz
przykrego zapachu za chwilę zniknie. Ale czy na pewno powinien?
W tym samym czasie, gdy prawdy o
smogu przeplatają się z mitami, w ruch poszły piły i wycinają drzewa z
błogosławieństwem nowego prawa. W Toruniu już w styczniu zniknęły drzewa z ul.
Chrobrego i ul. Sobieskiego rosnące wzdłuż torów kolejowych. Podobno stanowiły większe
niebezpieczeństwo, niż przynosiły korzyści. Teraz kikuty podciętych sanitarnie
drzew straszą przy ul. Moniuszki. Może gubiły zbyt dużo liści, stanowiąc zbyt
wysoki koszt sprzątania? A podejrzewam, że to dopiero przygrywka. Wczoraj było
tu drzewo, dziś jest pieniek, takie zdjęcia będziemy sobie wysyłać i wzdychać
powietrzem gęstym od zanieczyszczeń. Wiem, że urzędnicy uspokajają, że większe wycinki
w mieście nie są planowane. Tyle że nowe przepisy nie wymagają od właścicieli
posesji zgody urzędników na wycięcie drzew, więc trudno przewidzieć, jak za
chwilę będą wyglądały osiedla. Nie zamierzam straszyć, ale z tą urzędniczą
pewnością też bym uważała. Wystarczy przecież całe mnóstwo drobnych cięć, by w
krótkim czasie uszczuplić zasoby zieleni w mieście. Może zamiast o kolejnych
siłowniach zewnętrznych, czy placach zabaw, lepiej już dziś pomyśleć o regularnym
nasadzaniu nowych drzew.
Zatem w wyścigu o
najpopularniejsze słowo roku, smog będzie miał bardzo poważnego konkurenta w
wyrazie wycinka. Chociaż z drugiej strony, oba te zjawiska są ze sobą
powiązane, jak przyczyna ze skutkiem, więc i słowa powinny pojawiać się
wspólnie. Wyścig o pierwszeństwo w popularności może być zatem wyrównany.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 21.02.2017