Pierwsza w Polsce była Julia
Marcell. Dziesięć lat temu za pośrednictwem serwisu sellaband.com zebrała
pięćdziesiąt tysięcy dolarów i wydała pierwszą płytę. Jakaż to wtedy była sensacja.
Crowdfunding, zjawisko wówczas nieznane. Iluż artystów jej zazdrościło. Dziś społeczne
finansowanie projektów, jest tak popularne, że serwisy aż pęcznieją od pomysłów
czekających na wsparcie. Aby jednak projekt otrzymał to finansowanie, zebrana
kwota musi być równa lub większa niż założono na dany cel. Jeśli jest mniejsza,
wpłaty wracają do darczyńców. Zbierają artyści, społecznicy, podróżnicy. Zbiera
też Teatr Wiczy.
Pierwszym spektaklem Teatru Wiczy,
który widziałam, był „Sezon w piekle”. Był on zresztą też pierwszym toruńskim
spektaklem tego teatru. Granym wtedy na poddaszu przy Szpitalnej. Wstęp wolny,
widownia zawsze pełna. Ale to nie brak biletów stanowił o komplecie
publiczności. Wicza od początku mówił o tym, co boli, co uwiera, co dotyka. Nie
był ledwie ciepły, był gorący i aktualny. Obnażał rzeczywistość, zaglądał pod
jej powierzchnię. Demaskował i ciekawił. Śmieszył i prowokował. Mówił językiem
teatru o problemach tu i teraz, z którymi widz dość łatwo się identyfikował. W
tamtym czasie, po przedstawieniu aktorzy wystawiali przed wyjściem kapelusz na
dobrowolne datki. Poddawali siebie i swoją sztukę pod ocenę publiczności, ile
ona warta. Ten kapelusz nigdy nie był pusty. Dziś Teatr Wiczy zbiera na
dokończenie przedstawienia „Dobroć, nasza dobroć” w reżyserii Romualda Wiczy-Pokojskiego.
Pierwszą odsłonę tego spektaklu mogliśmy
oglądać pod koniec listopada ubiegłego roku podczas dwudziestych piątych
urodzin teatru. Wicza wziął na warsztat polskość dziś. Po pięciu latach
milczenia, artyści wreszcie przemówili. I to jak zwykle głosem wyrazistym i
znaczącym. Skąd sączą się te ciemne plamy, skoro tyle w nas dobroci. To nie
przypadek, że bohaterów spotykamy na weselu. Najlepiej widzimy, jacy jesteśmy,
gdy siadamy przy jednym stole. Choć od czasów bronowickiej chaty do
dzisiejszego ósmego piętra wieżowca minęło ponad sto lat, to w duszach
bohaterów nadal huczy ten nasz romantyzm. Niby uśpiony, ale jakże łatwy do
rozhuśtania. Sprzeczność w słowach, myślach, czynach. Autodestrukcja na własne
życzenie. Tyle już mogliśmy zobaczyć na przedpremierowym pokazie. Spektakl jest
cały czas w procesie twórczym i na ostateczny kształt musimy chwilę poczekać. Na
scenografię, druki reklamowe, wynajęcie sali prób oraz premierę potrzeba
jeszcze 12500 złotych. Zbiórka na ten cel potrwa do 14 lutego na platformie
polakpotrafi.pl. Mam nadzieję, że i tym razem ten kapelusz nie będzie pusty i
że uda się zebrać potrzebną kwotę, bo warto.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 24.01.2017