wtorek, 2 sierpnia 2016

Ekspresowa wycieczka po toruńskich lokalach w poszukiwaniu małej czarnej


„Cywilizacja zaczyna się tam, gdzie podają kawę z ekspresu ciśnieniowego.” Nazwisko autora tej myśli, niestety, uleciało mi w tej chwili z pamięci, ale zdanie to, niczym sentencję, powtarzałam jeszcze nie tak dawno, za każdym razem, gdy w odwiedzanych miejscach, poszukiwania dobrze zaparzonej kawy kończyły się fiaskiem. Co ciekawe, w tamtym czasie, najlepsze espresso piłam nie gdzie indziej, ale na pustyni. Dziś w prawie każdej, nawet najmniejszej gastronomii, ekspres ciśnieniowy, mniej lub bardziej profesjonalny, stoi, więc mogłoby się wydawać, że eldorado dla miłośników kawy znacznie poszerzyło swoje granice i jest na wyciągnięcie ręki. Nic bardziej mylnego. Sam fakt obecności takiego urządzenia wcale nie gwarantuje, że w tym miejscu podadzą nam espresso z cremą, czyli słynną pianką, która świadczy o dobrze zaparzonej kawie. A jeszcze nie tak dawno ekspres ciśnieniowy w lokalu był gwarancją wypicia małej czarnej o odpowiedniej mocy i konsystencji. Dziś bywa z tym różnie. Mam wrażenie, że wysyp ekspresów ciśnieniowych nie podniósł jakości serwowanej kawy, lecz wręcz przeciwnie, spopularyzował i zaczyna utrwalać, nie za wysoki poziom podawania tego trunku, często wynikający z braku elementarnej wiedzy baristycznej. Czasami, gdy kelnerka podaje mi niewłaściwie zaparzoną kawę, co widać już po śladowej cremie lub jej braku, pytam, czy uważa, że ta kawa jest dobra? I prawie zawsze pada odpowiedź twierdząca z powołaniem się na dobry ekspres, który w jej mniemaniu nie może przecież parzyć kawy złej. Dość szybko jednak zmienia zdanie, gdy niczym w telewizyjnym show kulinarnym, sugeruję, aby spróbowała, czy na pewno jest dobra, wtedy pośpiesznie przynosi drugą, często zdecydowanie lepszą, choć niestety nie zawsze. I po co ta cała heca? Bo co jak co, ale źle zaparzona kawa w kawiarni, to jak zwiędłe kwiaty w kwiaciarni, nawet najlepsze wstążki nie dodadzą im świeżości.

A jak wygląda jakość małej czarnej w toruńskich lokalach? Bardzo różnie. Na mojej subiektywnej liście są tylko cztery miejsca, które mogę polecić w ciemno, bo nie zdarzyła mi się tam żadna kawowa wpadka w ostatnim czasie. Crema jest tam zawsze prawidłowa, a kawa po prostu dobra. To Atmosphera, kawiarnia u Lenkiewicza, Prowansja i cafe pARTer w CSW. Ta ostatnia jest też całkiem przyjazną przestrzenią, żeby poczytać książkę lub popracować. Idealną sytuacją dla mnie byłaby ta, w której w ulubionych miejscach, mogłabym też wypić dobrą kawę, ale niestety nie zawsze tak jest. Lubię patio cukierni Sowa, widok z kawiarni Queensland, czy wnętrze Coffe&Whisky, ale przyzwyczaiłam się już do tego, że z jakością zaparzonej tam kawy jest trochę, jak z wygraną na loterii fantowej, przeważnie się trafia, ale bywa, że nie. Największe jednak rozczarowanie ostatniego czasu, to kawa w dopiero co otwartych Różach i Zen. Tak źle sparzonej kawy nie spodziewałam się po tym miejscu. I choć radość z możliwości spędzania czasu w tym klimatycznym lokalu była spora, to dwie kawy ten entuzjazm znacznie ostudziły. Szkoda. Oczywiście jest sposób, by te niedociągnięcia baristyczne przysłonić, wystarczy wlać do espresso nieco spienionego mleka. Tylko że wtedy to już nie będzie ta mała czarna, której szukamy.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej"  02.08.2016

2 komentarze:

  1. Kilka lat temu, około 3, wstydu się najadłem zapraszając gości z Hiszpanii do Artus Cafe. Była ledwo... ciepła a co tu dopiero mówić o cremie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tych "kawiarni" w Toruniu, gdzie podają ciemną ciecz nie mającą wiele wspólnego z kawą parzoną pod ciśnieniem jest wcale niekrótka lista.

    OdpowiedzUsuń