„Cywilizacja zaczyna
się tam, gdzie podają kawę z ekspresu ciśnieniowego.” Nazwisko autora tej
myśli, niestety, uleciało mi w tej chwili z pamięci, ale zdanie to, niczym
sentencję, powtarzałam jeszcze nie tak dawno, za każdym razem, gdy w
odwiedzanych miejscach, poszukiwania dobrze zaparzonej kawy kończyły się
fiaskiem. Co ciekawe, w tamtym czasie, najlepsze espresso piłam nie gdzie
indziej, ale na pustyni. Dziś w prawie każdej, nawet najmniejszej gastronomii, ekspres
ciśnieniowy, mniej lub bardziej profesjonalny, stoi, więc mogłoby się wydawać,
że eldorado dla miłośników kawy znacznie poszerzyło swoje granice i jest na
wyciągnięcie ręki. Nic bardziej mylnego. Sam fakt obecności takiego urządzenia
wcale nie gwarantuje, że w tym miejscu podadzą nam espresso z cremą, czyli
słynną pianką, która świadczy o dobrze zaparzonej kawie. A jeszcze nie tak
dawno ekspres ciśnieniowy w lokalu był gwarancją wypicia małej czarnej o
odpowiedniej mocy i konsystencji. Dziś bywa z tym różnie. Mam wrażenie, że
wysyp ekspresów ciśnieniowych nie podniósł jakości serwowanej kawy, lecz wręcz
przeciwnie, spopularyzował i zaczyna utrwalać, nie za wysoki poziom podawania
tego trunku, często wynikający z braku elementarnej wiedzy baristycznej.
Czasami, gdy kelnerka podaje mi niewłaściwie zaparzoną kawę, co widać już po
śladowej cremie lub jej braku, pytam, czy uważa, że ta kawa jest dobra? I
prawie zawsze pada odpowiedź twierdząca z powołaniem się na dobry ekspres, który
w jej mniemaniu nie może przecież parzyć kawy złej. Dość szybko jednak zmienia
zdanie, gdy niczym w telewizyjnym show kulinarnym, sugeruję, aby spróbowała,
czy na pewno jest dobra, wtedy pośpiesznie przynosi drugą, często zdecydowanie
lepszą, choć niestety nie zawsze. I po co ta cała heca? Bo co jak co, ale źle
zaparzona kawa w kawiarni, to jak zwiędłe kwiaty w kwiaciarni, nawet najlepsze
wstążki nie dodadzą im świeżości.
A jak wygląda jakość
małej czarnej w toruńskich lokalach? Bardzo różnie. Na mojej subiektywnej
liście są tylko cztery miejsca, które mogę polecić w ciemno, bo nie zdarzyła mi
się tam żadna kawowa wpadka w ostatnim czasie. Crema jest tam zawsze
prawidłowa, a kawa po prostu dobra. To Atmosphera, kawiarnia u Lenkiewicza,
Prowansja i cafe pARTer w CSW. Ta ostatnia jest też całkiem przyjazną
przestrzenią, żeby poczytać książkę lub popracować. Idealną sytuacją dla mnie
byłaby ta, w której w ulubionych miejscach, mogłabym też wypić dobrą kawę, ale
niestety nie zawsze tak jest. Lubię patio cukierni Sowa, widok z kawiarni Queensland,
czy wnętrze Coffe&Whisky, ale przyzwyczaiłam się już do tego, że z jakością
zaparzonej tam kawy jest trochę, jak z wygraną na loterii fantowej, przeważnie
się trafia, ale bywa, że nie. Największe jednak rozczarowanie ostatniego czasu,
to kawa w dopiero co otwartych Różach i Zen. Tak źle sparzonej kawy nie
spodziewałam się po tym miejscu. I choć radość z możliwości spędzania czasu w
tym klimatycznym lokalu była spora, to dwie kawy ten entuzjazm znacznie
ostudziły. Szkoda. Oczywiście jest sposób, by te niedociągnięcia baristyczne
przysłonić, wystarczy wlać do espresso nieco spienionego mleka. Tylko że wtedy
to już nie będzie ta mała czarna, której szukamy.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 02.08.2016
Kilka lat temu, około 3, wstydu się najadłem zapraszając gości z Hiszpanii do Artus Cafe. Była ledwo... ciepła a co tu dopiero mówić o cremie?
OdpowiedzUsuńTych "kawiarni" w Toruniu, gdzie podają ciemną ciecz nie mającą wiele wspólnego z kawą parzoną pod ciśnieniem jest wcale niekrótka lista.
OdpowiedzUsuń