Od przybytku głowa nie boli, jak
mawia stare powiedzenie, ale z kolei inne dopowiada, że każdy nadmiar szkodzi.
Niby lepiej mieć dwie sceny, niż jedną, ale gdy obie stoją w odległości
zaledwie kilku metrów od siebie, zwrócone frontami, to może wtedy faktycznie
jedna by wystarczyła. W ubiegłą sobotę, idąc przez Rynek Staromiejski, taki to
osobliwy widok właśnie ukazał się moim oczom, dwie sceny naprzeciwko siebie.
Czyżbyśmy doczekali się kiełkującej wersji toruńskiego Openera, dwie sceny,
jedna główna, druga offowa? Nadużywam kąśliwości? Możliwe. Przyznam się, że
taką sytuację, nie tak dawno, nakreśliłam w nieco złośliwym żarcie, komentując
lokalizowanie wszystkich imprez, czasem jednocześnie, na placu pomiędzy
Ratuszem a kościołem św. Ducha. Gdy zobaczyłam ten obrazek, jak wydarza się
naprawdę, to wcale nie było mi do śmiechu. Na jednej ze scen trwał właśnie
koncert w ramach festiwalu Celtycki Gotyk, druga stała pusta. To ta scena,
którą TAK nazywa letnią sceną i zaprasza na nią w lipcu, między innymi,
debiutujące zespoły. Nie wykluczam, że organizatorzy Celtyckiego Gotyku, w
jakieś części swojej imprezy, korzystali faktycznie z dwóch scen jednocześnie,
a może zwyczajnie na swój festiwal postawili drugą scenę, bo zespoły nie
mieściły się na mniejszej, tego nie wiem. Tak czy siak, wyglądało to
kuriozalnie.
Zastanawiam się tylko, po co była
budowana plenerowa scena przy CKK Jordanki, po co amfiteatr w Etnograficznym,
po co kameralna scena przy Baju? Wymieniać dalej? A może wskazać miejsca, które
rozstawiana sezonowo scena mogłaby ożywić? Po co? Skoro i tak będziemy mieli
Rynek Staromiejski zastawiony permanentnie sceną, a nawet dwiema, a z czasem może
i trzema jednocześnie. Na bogato. Nie zmieszczą się? A turyści niech się
przeciskają pomiędzy foliowymi budami i metalowymi konstrukcjami, niech
kombinują, jak tu strzelić sobie fotkę, by uwiecznić, choć kawałek wiekowego
muru bez szpetnych dodatków. O mieszkańcach i niektórych przedsiębiorcach w tym
kontekście wspominać nie będę, ich argumenty od trzech lat na nikim nie robią
wrażenia.
Jednak coraz śmielej w dyskusjach
o Starówce pojawia się to pytanie, czy faktycznie, wszystkie imprezy, jak leci
lub które pierwsze zarezerwują miejsce, należy sadowić w przestrzeni Rynku
Staromiejskiego. Czy nie jest ich już tam czasem za dużo? Żeby było jasne, nie
kwestionuję w tym momencie lokalizacji celtyckiego festiwalu, prędzej moją
wątpliwość budzi postawienie letniej sceny na cały miesiąc. Czy faktycznie musi
ona stać przez lato na rynkowym bruku? Mamy tyle wspaniałych, letnich miejsc
przystosowanych do występów. Scen, na które warto zapraszać artystów, tych początkujących
również. O przestrzeniach do zaadaptowania w ogóle nie będę tu wspominać. Zatem
wydaje mi się, że po tym sezonie czas pomyśleć, na poważnie, o selekcji imprez,
które odbywają się na reprezentacyjnym placu miasta. Czas, by za porządek lub
chaos imprezowy na Starym Mieście odpowiadała ostatecznie jedna instytucja lub
wydział UM. Żeby nikomu nie rodziło się w głowie pytanie, czy leci tu z nami jeszcze
jakiś pilot? Czy może dryfujemy już bezwładnie z prądem?
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 12.07.2016
Zgadzam się, i bardzo się cieszę że mówi się o tym "głośniej"
OdpowiedzUsuńMoże Pani odważy się poruszyć inne jeszcze "rodzynki" toruńskie, jak: oddanie Bulwaru Filadelfijskiego zamiast artystom/bukinistom/lokalnym producentom dla biznesu piwnego za komuny zwanego "mordowniami", pseudo mariny za miliony zetów zwanej bajorem Zaleskiego, czy też pierogarni na zabytkowym terenie "Arsenału". Rozpadające się na Starówce kamieniczki płaczą za czasami radnych miejskich z czasów przeszłych, ci nowi to totalna arogancja.
OdpowiedzUsuńO pierogarni na Moście Paulińskim, moimi "ulubionym" kuriozum, wspominałam już przy okazji innych tematów w kilku tekstach w Gazecie Pomorskiej, ale niewątpliwie będę do tego wątku wracać. A co do Bulwaru Filadelfijskiego, jest już koncepcja jego zagospodarowania. Z wizualizacji nie wynika, że ma tam stanąć piwny wyszynk. Ale co będzie zobaczymy :)
OdpowiedzUsuń