wtorek, 17 maja 2016

Gratuluję panie prezesie!


Początkowo miała to być opowieść, według klasycznego schematu, jak to mały, ale nieustępliwy, może do swoich racji przekonać dużego, czyli o tym, że warto być upartym i nie poddawać się w batalii, nawet z dużą korporacją, a osiągnie się cel. Przecież każdy by chciał, aby jego kaloryfery w domu nie tylko wisiały, ale też grzały, a ciepła woda nie kosztowała tyle, co perfumy. Ale nie będzie o tym. Mimo że kilka osób namawiało mnie, bym o tym właśnie napisała, bo temat grupowych węzłów cieplnych i tego konsekwencji, jest problemem wielu kamienic dzielnicy staromiejskiej i niewykluczone, że ta historia mogłaby skłonić kogoś do podjęcia działania dla niełatwej, ale możliwej zmiany. Mojej kamienicy wraz z dziesięcioma innymi to się udało. Po wielu staraniach przekonaliśmy francuską firmę, która dostarcza naszemu miastu ciepło, aby rozwiązali nam ten gordyjski węzeł teraz, a nie za kilka lat i przeprowadzili, oczekiwaną, przez nas, modernizację sieci. Niby dobrze, a jednak źle. Żeby przeprowadzić ów remont, to trzeba przekopać ulicę i to przekopać późną wiosną lub latem, nie zimą, czy jesienią. I to kopanie wzburzyło właściciela browaru oraz część handlowców, doprowadzając do zatrzymania robót. Nagle w miejscu potencjalnego wykopu pojawiła się barykada, po jednej stronie przedsiębiorcy, po drugiej francuska firma i my, mieszkańcy. Takiej sytuacji nie życzę nikomu, z tego właśnie powodu, nie będę zachęcać felietonem sąsiadów ze starówkowych ulic, by zawalczyli o lepsze warunki w ogrzewaniu swoich mieszkań, bo może się okazać, że i ich ulica stanie się raptem awanturą podzielona.
Choć zdenerwowaniu przedsiębiorców się nie dziwię, bo i moje zdumienie wywołał fakt, że o planowanym remoncie na ulicy Szczytnej, dowiedzieli się pięć dni przed jego rozpoczęciem. To rzeczywiście jest niedopuszczalne. Jednak, nie jestem pewna, czy wcześniejsza wiedza o tych niedogodnościach, nie wiodłaby do podobnej scysji. Na spotkaniu w Urzędzie Miasta, które miało doprowadzić do porozumienia pomiędzy stronami, właściciel browaru, zdecydowanym głosem, wchodząc naprzemiennie, to w rolę dawnego radnego, to w rolę przedsiębiorcy, przekonywał, że żaden termin poza sezonem grzewczym nie jest dla niego dobry, bo na sercu leży mu komfort turystów, bo najważniejszy jest jego biznes. To zrozumiałe, ten własny biznes. Gdyby przesunąć termin nawet na wczesną jesień, to na szali leżała groźba odcięcia od ciepła, na czas remontu, ponad sześćdziesięciu mieszkań, a także przychodni lekarskiej i apartamentów, baru Małgośka oraz kilku innych podmiotów gospodarczych. Sprawa trudna, w której kompromis wcale nie oznaczał spotkania się w pół drogi, ale musiał zakończyć się ustąpieniem jednej ze stron. Ostatecznie, przynaglani do decyzji przez magistrackiego urzędnika, przytaknęliśmy, że godzimy się na wrześniowy termin i na wszelkie konsekwencje z niego płynące.
I pewnie ten tekst by nie powstał, bo wzbraniałam się, mnożąc obawy, czy aby opisując tę historię, nie obsadzę siebie, mimowolnie, w roli sędziego własnej sprawy. A jednak powstał. Po spotkaniu, mimo naszego ustępstwa, emocje nie skapitulowały, wychodząc liczyliśmy całkiem realne straty finansowe. Podeszłam jeszcze na krótką rozmowę do właściciela browaru. W tym samym momencie podszedł również do niego wspomniany już urzędnik i  wyprostowany zadowoleniem z dobrze wykonanego zadania, z dumą wystrzelił: „Gratuluję panie prezesie…”
PS Wczoraj właśnie ruszyły prace remontowe związane z wykonaniem ciepłociągu na ulicy Kopernika i Żeglarskiej. Tam faktycznie przechodzi niewielu turystów, no i nie prowadzi tam biznesu były radny, który sprawnie pociąga za miejskie sznurki.


Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 17.05.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz