Początkowo miała to być opowieść,
według klasycznego schematu, jak to mały, ale nieustępliwy, może do swoich
racji przekonać dużego, czyli o tym, że warto być upartym i nie poddawać się w
batalii, nawet z dużą korporacją, a osiągnie się cel. Przecież każdy by chciał,
aby jego kaloryfery w domu nie tylko wisiały, ale też grzały, a ciepła woda nie
kosztowała tyle, co perfumy. Ale nie będzie o tym. Mimo że kilka osób namawiało
mnie, bym o tym właśnie napisała, bo temat grupowych węzłów cieplnych i tego
konsekwencji, jest problemem wielu kamienic dzielnicy staromiejskiej i
niewykluczone, że ta historia mogłaby skłonić kogoś do podjęcia działania dla
niełatwej, ale możliwej zmiany. Mojej kamienicy wraz z dziesięcioma innymi to
się udało. Po wielu staraniach przekonaliśmy francuską firmę, która dostarcza
naszemu miastu ciepło, aby rozwiązali nam ten gordyjski węzeł teraz, a nie za
kilka lat i przeprowadzili, oczekiwaną, przez nas, modernizację sieci. Niby
dobrze, a jednak źle. Żeby przeprowadzić ów remont, to trzeba przekopać ulicę i
to przekopać późną wiosną lub latem, nie zimą, czy jesienią. I to kopanie
wzburzyło właściciela browaru oraz część handlowców, doprowadzając do
zatrzymania robót. Nagle w miejscu potencjalnego wykopu pojawiła się barykada,
po jednej stronie przedsiębiorcy, po drugiej francuska firma i my, mieszkańcy.
Takiej sytuacji nie życzę nikomu, z tego właśnie powodu, nie będę zachęcać
felietonem sąsiadów ze starówkowych ulic, by zawalczyli o lepsze warunki w
ogrzewaniu swoich mieszkań, bo może się okazać, że i ich ulica stanie się
raptem awanturą podzielona.
Choć zdenerwowaniu
przedsiębiorców się nie dziwię, bo i moje zdumienie wywołał fakt, że o
planowanym remoncie na ulicy Szczytnej, dowiedzieli się pięć dni przed jego
rozpoczęciem. To rzeczywiście jest niedopuszczalne. Jednak, nie jestem pewna,
czy wcześniejsza wiedza o tych niedogodnościach, nie wiodłaby do podobnej
scysji. Na spotkaniu w Urzędzie Miasta, które miało doprowadzić do porozumienia
pomiędzy stronami, właściciel browaru, zdecydowanym głosem, wchodząc naprzemiennie,
to w rolę dawnego radnego, to w rolę przedsiębiorcy, przekonywał, że żaden
termin poza sezonem grzewczym nie jest dla niego dobry, bo na sercu leży mu
komfort turystów, bo najważniejszy jest jego biznes. To zrozumiałe, ten własny
biznes. Gdyby przesunąć termin nawet na wczesną jesień, to na szali leżała
groźba odcięcia od ciepła, na czas remontu, ponad sześćdziesięciu mieszkań, a
także przychodni lekarskiej i apartamentów, baru Małgośka oraz kilku innych
podmiotów gospodarczych. Sprawa trudna, w której kompromis wcale nie oznaczał
spotkania się w pół drogi, ale musiał zakończyć się ustąpieniem jednej ze
stron. Ostatecznie, przynaglani do decyzji przez magistrackiego urzędnika,
przytaknęliśmy, że godzimy się na wrześniowy termin i na wszelkie konsekwencje
z niego płynące.
I pewnie ten tekst by nie
powstał, bo wzbraniałam się, mnożąc obawy, czy aby opisując tę historię, nie
obsadzę siebie, mimowolnie, w roli sędziego własnej sprawy. A jednak powstał.
Po spotkaniu, mimo naszego ustępstwa, emocje nie skapitulowały, wychodząc
liczyliśmy całkiem realne straty finansowe. Podeszłam jeszcze na krótką rozmowę
do właściciela browaru. W tym samym momencie podszedł również do niego
wspomniany już urzędnik i wyprostowany
zadowoleniem z dobrze wykonanego zadania, z dumą wystrzelił: „Gratuluję panie
prezesie…”
PS Wczoraj właśnie ruszyły prace
remontowe związane z wykonaniem ciepłociągu na ulicy Kopernika i Żeglarskiej.
Tam faktycznie przechodzi niewielu turystów, no i nie prowadzi tam biznesu były
radny, który sprawnie pociąga za miejskie sznurki.Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 17.05.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz