Idąc na spektakl otwarcia
Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt czułam się trochę dziwnie
mijając budynek Teatru Wilama Horzycy i kierując się ku sali widowiskowej w
Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki. Nie, nie dlatego, żebym coś miała przeciwko
temu, że od kilku miesięcy, od czasu inauguracji tego miejsca, większość
ważnych wydarzeń kulturalnych tu właśnie jest lokowana. Przeciwnie, przecież
to, między innymi, potrzeby lokalowe Kontaktu stanowiły jeden z istotniejszych
argumentów stojących za koniecznością powstania tej sali. Dziwne zatem byłoby,
gdyby teraz festiwal nie zaznaczył w niej swojej obecności. Ale dlaczego zaraz
inauguracja? Trochę prowokacyjne to moje zdziwienie, ale i trochę też
symboliczna wydaje mi się ta sytuacja. Od dwudziestu pięciu lat, z małym
wyjątkiem, festiwal zawsze rozpoczynał się na dużej scenie Teatru Wilama
Horzycy, potem wychodził w miasto, wkraczając czasem, nawet w bardzo
nieoczywiste przestrzenie, ale zaczynał się na deskach teatru, zaznaczając tu
punkt centralny, miejsce wyjścia. Tym razem, Andrzej Churski otwierając
festiwal, to na Jordankach zaprosił nas, widzów, na osiem dni z ciekawym teatrem
w ciekawych czasach. Choć z drugiej strony, przeglądając program festiwalu,
wybór „Wroga ludu” Ibsena w realizacji Thomasa Ostermeiera na spektakl
otwierający, wydaje mi się być decyzją zrozumiałą i uzasadnioną, a
powiedziałabym nawet, że jedynie słuszną. Technicznie raczej niemożliwy do
pomieszczenia w budynku teatru, więc być może tylko dlatego padło na Jordanki.
A może nie?
Czy zatem należy doszukiwać się w
tym zapowiedzi jakiegoś nowego początku? To, że sala daje większe możliwości w
prezentacji spektakli, to wydaje się oczywiste, ale czy też może mieć wpływ na
zmianę w kierunku samego festiwalu? Ostatni rok był i nadal ciągle jest dla
toruńskiego teatru czasem w organizacyjnym zawieszeniu, czasem przejściowym.
Dotyczy to również festiwalu. Już na pierwszy rzut oka, czytając program,
liczba spektakli i imprez towarzyszących może wydawać się, stałym bywalcom,
dość skromna. Czy to jednak źle, czy niekoniecznie? Póki co, nie czas oceniać,
bo to przecież nie ilość prezentacji stanowi o sile i jakości imprezy. A mając
w pamięci, jeszcze niedawne zawirowania wokół finansowania festiwalu, to i tak
ogromne brawa dla organizatorów, że udało im się spiąć to wszystko w całość. A
przede wszystkim, utrzymać tą wyjątkową atmosferę wokół imprezy. Bo to właśnie
ona, owa słynna, festiwalowa atmosfera, trudna do opisania, by nie popaść w
banał, to ona wydaje się być tym niezmiennym elementem stanowiącym strunę,
która łączy dotychczasowe edycje. Niewykluczone też, że to właśnie ona jest tą
podstawową i niezbędną cząstką, szczególnym strażnikiem ciągłości imprezy. Kto
wie, czy festiwalowi goście, przez tyle lat przyjeżdżaliby tak chętnie do
Torunia, gdyby nie ta, niewidzialna składowa. I myślę, że przy potencjalnych
zmianach kierunku imprezy, które mimo chwilowego zawieszenia, niewątpliwie
nastąpią, należy pamiętać, by tak, jak dotąd, tej atmosfery nie zgubić. Bo to
ona przez te wszystkie lata stanowiła grunt, pod to, co jest sednem tego
festiwalu, pod kontakt. Póki co, jeszcze wciąż jesteśmy w Kontakcie.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 24.05.2016