poniedziałek, 22 lutego 2016

Telewizja według inżyniera Mamonia, czyli powróćmy jak za dawnych lat

„Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. To poprzez reminiscencje. Jakże może mi się podobać piosenka, którą pierwszy raz słyszę?” Każdy chyba zna tą ponadczasową prawdę klasyka Mamonia, która nieomal w syntetyczny sposób wyjaśnia bardzo skomplikowane procesy zachodzące w ludzkim umyśle. Poszukiwanie stabilnej deski ratunkowej w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Można wręcz powiedzieć, że w tych kilku słowach Mamoń zawiera receptę na bezstresowe trwanie ludzkości lub choćby jakiejś jej części, zapewne wcale nie takiej małej. Opór przed nowym, to podobno naturalny stan umysłu. Owo nowe, to zmiana, a zmiana to niepewność, destabilizacja, być może nawet zagrożenie. Taka sytuacja zmusza do czujności, analizy, nieustannego dostrajania się, adaptacji. Co innego, gdy to nowe jest efektem zmiany, owszem, ale przywołuje znane z przeszłości echa. Delikatne reminiscencje. Takie właśnie mam pierwsze skojarzenia, gdy słyszę o zapowiedziach powrotu do ramówki TVP „Sondy”, Wielkiej gry”, czy „Pegaza”. Z jednej strony, aż chce mi się przytaknąć, być może i dobra ta zmiana, bo przywołane tytuły od razu otwierają ciąg całkiem dobrych skojarzeń. Myślę, że nie tylko w mojej pamięci pozostały przede wszystkim czołówki tych programów, może też twarze prowadzących, takie sympatyczne okruchy czasu przeszłego. Choć szczerze mówiąc, „Sondę” pamiętam bardzo mgliście, za to „Pegaza”, czy „Wielką grę” już całkiem dobrze, może dlatego, że programy te zeszły z anteny stosunkowo nie tak dawno, ewaluowały razem ze zmieniającą się telewizją. Przywołanie obrazu studia „Wielkiej gry” nie jest trudne, ta niezmienna przez wiele lat scenografia, z charakterystycznym kołem, które niespiesznie wyznaczało rytm teleturnieju wbiła się w moją pamięć mocno. Jednak, gdy próbuję przypomnieć sobie odcinki „Pegaza”, to co ciekawe, dużo łatwiej jest mi odnaleźć w pamięci atmosferę z tych bardziej odległych odcinków, niż z tych ostatnich emisji. Cofanie się w czasie może być nawet przyjemne, ale pod warunkiem, że nie trwa zbyt długo i jest raczej krótką wizytą, a nie stanem trwałym. Dlatego z drugiej strony, pojawia się we mnie jednak wątpliwość, czy aby na pewno stare telewizyjne hity w nowych aranżacjach zabrzmią teraz faktycznie przebojowo? Być może, że odwoływanie się do dawnych wzorców jest całkiem dobrą receptą na podnoszenie jakości programów popularnych w telewizji publicznej dzisiaj. Ale czy takie wskrzeszanie tytułów nie jest trochę sentymentalną teleportacją do czasu jednak dużo bardziej przeszłego, niż ten, w którym zeszły one z anteny? Zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdyby te programy, odwołujące się do klasyków, w nowych formułach przyjęły jednak i nowe tytuły, zupełnie nowe, a nie dodające kolejną cyfrę do starej nazwy. Wszelkie numerowane kontynuacje, wiem, że lubiane i bardzo popularne, bo szybko kojarzone i zgodne z duchem Mamonia, to jednak budzą mój sceptycyzm, bo rzadko dościgają do pierwowzoru, który już znamy i za którym właśnie tęsknimy.
Jako pierwszy ze wspomnianych programów wystartuje „Pegaz”, o tym jaki będzie ten stary, ale nowy, dowiemy się już niedługo. Czy będzie lotny, czy zalotny, oby tylko nie był ulotny.
 
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 09.02.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz