Poprawka, to chyba
najbardziej elektryzujące, nie tylko polityków, słowo końca ubiegłego tygodnia.
Szczególną popularność zdobyła ta, która zamierzała „zabrać” 20 milionów
kulturze i dać edukacji. Edukacji, a właściwie bardzo konkretnej szkole wyższej
z naszego miasta. Przy całym medialnym zamieszaniu wokół tej poprawki i mocnym
poruszeniu, głosy sprzeciwu i oburzenia koncentrowały się głównie wokół kwestii
zasadności przyznania, potencjalnej dotacji toruńskiej uczelni, drugorzędną
kwestią było to, z jakich środków przyznana zostanie. Szczerze mówiąc, kompletnie
nie zdziwiło mnie to, że poszukiwanie środków dla rzeczonej szkoły zaczęto w kasie
na kulturę. Brak mojego zdziwienia nie bierze się wcale z tego, że w pełnej nazwie
tejże uczelni jest słowo „kultura”, zatem może niektórych jednoznacznie
naprowadzić na nazwę ministerstwa, w którym środki na nią należy znaleźć, nie, zupełnie
nie dlatego. Zwyczajnie, z moich obserwacji wynika, że poszukiwanie środków,
gdy trzeba je zaoszczędzić, bo się coś buduje lub przesunąć, bo się komuś coś
obiecało, zwykle zaczyna się od departamentu kultury. I kompletnie nie ma
znaczenia to, na jaki cel się tych szuka środków. W kampanii oczywiście żaden
poważny polityk nigdy nie powie, że jak będzie nam brakować, to będziemy obcinać
w kulturze, wręcz przeciwnie, w tym obszarze trzeba dodać, dowartościować,
zagwarantować. Wyłączam, rzecz jasna radykałów, który uważają, że kultura
powinna sama na siebie zarabiać, bo ci o niej mają znikome pojęcie, ale na
szczęście mówią o tym otwarcie.
Wracając jeszcze do
owych 20 milionów, połowa miała pochodzić ze środków przeznaczonych na teatry.
Tak na marginesie, 10 milionów, to w przybliżeniu roczny budżet dwóch teatrów w
mieście, takim jak nasze. Ciekawe, że propozycja niedoszłych cięć, pojawia się
wtedy, gdy właśnie skończyliśmy świętować 250-lecie teatru publicznego. Przez
cały ubiegły rok poza akcjami popularyzatorskimi, spektaklami, przetoczyły się
dyskusje o roli kulturotwórczej, edukacyjnej teatru, o jego finansowaniu. Być
może tego faktu politycy nie zdołali jednak odnotować, zamiast tego swoją uwagę
skupili na pikantnej prowokacji teatralnej, w której sidła wpadł minister
kultury w pierwszych dniach urzędowania. Ten projekt „zabrania” teatrom, jako
pierwszym, wydaje mi się być nieco symboliczny i dobitnie pokazuje, myślenie
polityków o kulturze, szczególnie, gdy swoją wiedzę o niej, czerpią z serwisów
informacyjnych. Potwierdził to swoją wypowiedzią poseł z naszego regionu,
sugerując, że takie budżetowe przesunięcie środków uchroniło by nas przed nieomal
deprawacją i teatralnym bezeceństwem.
Kulturze
zabrać jest najłatwiej, każda władza, wyższego i niższego szczebla, prędzej,
czy później tą łatwość sprawdza, najczęściej argumentując swoje posunięcia
bardzo racjonalnie, bo drogi, mosty, szpitale, z tym przecież trudno
dyskutować. Konsekwencje tych posunięć wydają się być prawie zupełnie
niezauważalne, bo zawsze się znajdzie coś zamiast i prawie tak samo, jak miało
być, ale o połowę tańsze. A to, że kilka osób zobaczy w tym erzac, wydmuszkę i
nic, jakie to ma znaczenie, za kilka lat nikt już nie będzie tego pamiętał.
Rzeczywiście, bo nie będzie czego pamiętać.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 02.02.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz