„Grunwald” był chyba ostatnim kinem, z tych
starych kin, które poddało się w obliczu postępującej, multipleksowej inwazji.
Co prawda, przez ostatnie lata działalności w tym obiekcie bardziej aktywna
była scena niż ekran, to zwyczajowo nazwę „Grunwald” łączyło się częściej z
kinem, niż ze sceną. Prawie pięć lat temu w budynku przy ulicy Warszawskiej
oficjalnie i ostatecznie ogłoszono koniec działalności kulturalnej prowadzonej
przez wojsko. Zaczęły się wtedy spekulacje, co będzie dalej z budynkiem, tym
bardziej, że miał od razu trafić pod młotek. Plotka, że uśmiechnięta biedronka
zastąpi kolejny szyld kina, wydawała się wielce prawdopodobna. Delikatną
nadzieją powiało, że być może obiekt pozostanie jednak w obszarze kultury, gdy
ktoś podrzucił inną, kontrplotkę, że niewykluczone, iż to właśnie, nie kto inny,
ale sama Krystyna Janda otworzy tu, u nas, kolejny swój teatr. Ostatecznie
sprawa przycichła, bo budynek stał się zastępczą biblioteką na czas remontu
Książnicy Kopernikańskiej. Aż tu kilkanaście dni temu, temat „Grunwaldu”
powrócił i to dość spektakularnie, bo z nagłówkiem – burzyć, czy nie burzyć? Koncepcję,
by zburzyć przedstawił nowy właściciel obiektu. Choć w pełni świadomie kupił
budynek wpisany do gminnej ewidencji zabytków i znał przed transakcją, jak się
okazuje z relacji konserwatora, warunki jakimi obwarowana jest ta nieruchomość
przy potencjalnych adaptacjach, mimo to nie widział nic niewłaściwego w pomyśle,
żeby rozebrać obiekt, pozbawiając go dotychczasowego kształtu. Za tą ideą
pojawił się całkiem zgrabnie przygotowany przekaz, że inwestorowi naturalnie
zależy na czymś nowym, ciekawym i atrakcyjnym dla mieszkańców, szczególnie, że
obecny budynek w opinii większości jest co najmniej szpetny. Zatem o konieczności
pozbycia się tej nieestetycznej budowli przekonał inwestora głos ludu wyrażony
w ankiecie, którą wcześniej sam przeprowadził. Dlaczegóż nie miałby tam,
zamiast tego modernistycznego klocka, stanąć obiekt konkurujący o palmę
pierwszeństwa z bryłą na Jordankach?
Trochę rozumiem to czarowanie słowami i zaklinanie rzeczywistości, taka praca
osoby odpowiedzialnej za komunikację. Jej zadaniem jest, byśmy zobaczyli oczami
wyobraźni nie nasze marzenia i uwierzyli w nie, jak we własne. Ale czy faktycznie
takie czarowanie wystarczy, by naginać lub lekceważyć nadzór konserwatorski?
Pamiętam, jak
nieco zdumiona, ale i trochę zaciekawiona, z niecierpliwością czekałam na ostateczny
kształt „odtworzenia średniowiecznej kamieniczki” przy ulicy Podmurnej. Nie
byłam odosobniona w tym oczekiwaniu na ten parahistoryczny budynek. Moja
wyobraźnia dała się uwieźć i podążając za słowami inwestora tego kameralnego
obiektu, faktycznie przenosiła mnie w słoneczne dni, gdy w tym przytulnym
zakątku, będzie można delektować się kawą i rozkoszną śmietanką deseru. Ale już
na etapie prac okazywało się, że tamta wizja z „odtworzeniem” była tylko
wyczarowaną zasłoną dymną, podobnie jak i przyszła funkcja „średniowiecznej
kamieniczki”. Efekt finalny znamy, że mimo ustaleń, uzgodnień, całość wygląda
bardziej, jak budowlana samowola w sercu średniowiecznej Starówki, niż jak wola
konserwatora. Czy podobnie będzie z budynkiem dawnego „Grunwaldu”?
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 23.02.2016