Historia miłości córki pruskiego grafa
i kaszubskiego chłopaka w „Kamerdynerze” Filipa Bajona wydaje się tyleż abstrakcyjna
w realiach historycznych, że aż filmowo nie tylko możliwa, ale i przewidywalna.
Mateusz przygarnięty do pałacu, po tym, jak zmarła mu przy porodzie matka,
dorasta w arystokratycznej atmosferze pozornie na równi z dziećmi von Kraussów,
Maritą i Kurtem. Różnice w pochodzeniu szybko dają o sobie znać. Dzieci grafów
jadą pobierać edukację do Berlina, on zaś do gimnazjum w Brodnicy. Wtedy Mateusz
słyszy od swojego ojca chrzestnego, Kaszuby, Bazylego Miotke: „Pamiętaj, ty
jesteś stąd. Masz tu wrócić mądrzejszy.” I wraca. A to, skąd jest, z pałacu czy
ze wsi, definiuje żartobliwie, iż pałac jest we wsi. Dostrzega tym samym swoją
tożsamość w przenikaniu się tych dwóch, pruskiej i kaszubskiej, a nawet trzech,
bo i polskiej, warstw kulturowych. Gdy dołączyć do tego młodzieńczą miłość, a
potem romans z Maritą, to Mateusz mógłby tu się jawić jako postać wręcz symboliczna.
Jednak, jak sugeruje jeden ze scenarzystów, podobna historia miała miejsce. Zresztą
większość zdarzeń, które oglądamy w filmie, mają swoje źródła w rzeczywistości,
a postaci inspirowane były realnymi osobami. I mimo że osią fabuły jest romans
tych dwojga, to film zdaje się mieć zupełnie innego głównego bohatera. Jest nim
kaszubska ziemia, nieistniejąca dotąd w opowieści filmowej. Pół wieku z dziejów
Kaszub, od początku ubiegłego wieku, przez pierwszą wojnę, odradzającą się II
RP, aż po drugą wojnę światową i wkroczenie czerwonoarmistów. Dotąd historię
Kaszubów określano najczęściej przymiotnikiem skomplikowana, co czasem w złej
wierze, niezasłużenie sugerowało jakieś krypto niemieckie konotacje. Zdecydowanie
bardziej adekwatnym określeniem byłoby, historia dotąd nieznana. Film zapełnia
tę białą plamę, opowiada kaszubską historię bez patosu, nieco w tle, ale tak
sugestywnie, że z ciekawością podążamy za losem Bazylego Miotke. „Król Kaszubów”
i agituje za Polską i walczy w pruskiej armii. W Wersalu doprowadza do tego, że
część ziem Pomorza bez plebiscytu przyłączono do Polski. Nie kryje
rozczarowania posunięciami administracji warszawskiej, ale też ją współtworzy. Zawsze
w dobrych relacjach z sąsiadami i pruską arystokracją. Kres temu światu i
symbiozie przynosi druga wojna światowa. Jedną z najbardziej dojmujących scen,
na pół oniryczną, przez co nieznikającą spod powiek, jest egzekucja w Lesie
Piaśnickim. Zginęło tam prawie czternaście tysięcy Kaszubów. Niewykluczone, że
gdyby „Kamerdyner” powstał szybciej, manewr z wyciągnięciem pewnemu Kaszubie
„dziadka z Wermachtu” do politycznej rozgrywki, nie przeszedłby tak łatwo. Filip
Bajon tym obrazem zilustrował słynne zdanie Hieronima Derdowskiego: „Nie ma
Kaszëb bez Polonii, a bez Kaszëb Polśczi”. Ten film powinno się obejrzeć.
Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 25.09.2018