wtorek, 1 marca 2016

„Wrr” to coś więcej niż tylko „nie lubię”

Stało się, od kilku dni możemy na Facebooku, nie tylko „lajkować”, ale i na pięć nowych sposobów ustosunkowywać się do wpisów tam publikowanych. Użytkownicy od dawna żądali możliwości wciśnięcia czegoś, co będzie przeciwnością słynnego podniesionego kciuka, wyrażającego początkowo głównie aprobatę, czy też sympatię, z czasem jednak pomieszczającego w sobie wiele więcej emocji. W zapowiedziach, które krążyły już od kilku miesięcy, że twórcy portalu zamierzają poszerzyć gamę przycisków do wyrażania emocji, nie pojawiał się jednak przycisk „nie lubię!”. Dlaczego? Podobno przy tworzeniu brano pod uwagę najczęstsze reakcje użytkowników. Patrząc na nowe emotikony, można by wnioskować, że częściej wyrażamy pozytywne emocje, niż negatywne. Poza niebieskim kciukiem, mamy serduszko z „super”, uśmiech z „ha ha”, zdziwienie-zachwyt z „wow”. Pojawił się też smutek, potrzebny do oznaczania przykrych informacji. A na końcu jest ta emotikonka, która miała wyrazić naszą dezaprobatę, zamiast „nie lubię!”, mamy „złość”, w polskiej wersji nazwana „wrrr”. W sumie szkoda, że nie „żółć”, mieści w sobie całkiem szeroki wachlarz synonimów negatywnych emocji, a według jednej z powieściowych postaci Zygmunta Miłoszewskiego, jest najbardziej polskim słowem, nie tylko za skrywany potencjał znaczeń, jaki za sobą niesie, ale i zbitkę znaków charakterystycznych dla naszego języka. Mamy zatem od kilku dni owo „wrrr”, które jest dla mnie czymś więcej niż tylko złością, to żółć w zwierzęcym wydaniu. Owo odzwierzęce warczenie, jest trochę jak preludium do ataku, sygnał, pokazuję zęby, ale mogę zaraz ugryźć. To coś dużo bardziej zaczepnego, niż wzburzone zawołanie, wkurza mnie to. Z pewnością emotikonka z warczeniem, nie odzwierciedla wyobrażenia, o tym, że coś się komuś zwyczajnie nie podoba, tak bez złości. Wielu już wróży temu przyciskowi zawrotną karierę. A ja myślę sobie, że nadal nie ma jak powiedzieć komuś bez słów, nie podoba mi się co mówisz, ale wcale nie zamierzam cię zagryźć za to, że pleciesz głupoty.
W tym kontekście pomyślałam sobie o toruńskim senatorze, który w ubiegłym tygodniu dość ostro skomentował nieustawanie prezydenta Bydgoszczy w dążeniu do uniwersyteckiego podziału. Wypowiedź miała być, zapewne, zabawnym bon motem, który cytowany idzie dalej w świat, ale okazała się bardziej ciężkostrawnym, koszarowym żartem, trochę jednak niestosownym, nawet jak na portal społecznościowy, gdzie niby można więcej. Być może senator chciał skorzystać z doświadczenia innych polityków, a to pokazuje, że wyrazisty komentarz podnosi popularność osoby, ale czy faktycznie podnosi jej znaczenie? Szczególnie, że usta senatora niosą w tym wypadku, nie tylko jego prywatną opinię, ale i poniekąd naszą, mieszkańców Torunia. I wcale nie chodzi mi tu o poprawność polityczną, za którą mogą kryć się resztki złudzeń, na jakąś formę porozumienia i zgodnego współdziałania, nie. Chodzi mi o zwyczajną kulturę osobistą i nie warczenie na sąsiada, nawet, gdy nie lubimy, tego co robi.
Pod takimi wypowiedziami chciałabym móc wcisnąć zwyczajne „nie lubię!”, co w tym wypadku, byłoby rozszerzeniem, o „wstyd mi”. Z racji, że mam do wyboru przycisk z warczeniem, pozostaje mi tylko milczenie.

Felieton ukazał się w "Gazecie Pomorskiej" 01.03.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz